Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi theli z miasteczka Skierniewice. Mam przejechane 14322.00 kilometrów w tym 4633.15 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.65 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 54909 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy theli.bikestats.pl
  • DST 46.10km
  • Teren 16.00km
  • Czas 02:03
  • VAVG 22.49km/h
  • VMAX 35.60km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 165 ( 85%)
  • HRavg 134 ( 69%)
  • Kalorie 1406kcal
  • Podjazdy 60m
  • Sprzęt Unibike Luxor
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bolimowski

Czwartek, 6 października 2011 · dodano: 31.10.2011 | Komentarze 0




  • DST 102.30km
  • Teren 45.00km
  • Czas 05:19
  • VAVG 19.24km/h
  • VMAX 53.60km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • HRmax 172 ( 89%)
  • HRavg 141 ( 73%)
  • Kalorie 4106kcal
  • Podjazdy 755m
  • Sprzęt Trek 8500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Odyseja - dzień drugi

Niedziela, 2 października 2011 · dodano: 31.10.2011 | Komentarze 0

...




  • DST 123.70km
  • Teren 40.00km
  • Czas 06:31
  • VAVG 18.98km/h
  • VMAX 52.30km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • HRmax 191 ( 99%)
  • HRavg 159 ( 82%)
  • Kalorie 6353kcal
  • Podjazdy 1145m
  • Sprzęt Trek 8500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Odyseja Pechowa - dzień pierwszy

Sobota, 1 października 2011 · dodano: 06.10.2011 | Komentarze 7

Zeszłoroczny start w Odysei był dla mnie przełomowy - tamta porażka (a nawet upokorzenie) sprawiła, że popracowałem nad sobą i w tym roku miałem więcej frajdy ze startów. Z samą Odyseją miałem też małe porachunki - w zeszłym roku wlokłem się w ogonie i wyraźnie odstawałem od Krisa, z którym jechałem w parze. W tym roku na szczęście organizatorzy wprowadzili możliwość startu Solo, z czego skwapliwie skorzystałem.

Wyjazd zaczął się pechowo - w drodze do Buska-Zdroju, gdzie mieliśmy naszą bazę noclegową, trafiłem psa na jakiejś wiosce. Szczęście w nieszczęściu, że zdążyłem przyhamować i zwierzak odbił się tylko od zderzaka. Niemniej kilka km dalej po nagłych, dziwnych odgłosach wydobywających się spod samochodu zmuszony byłem zatrzymać się w totalnej ciemnicy. Po uderzeniu zderzak (z miękkiego plastiku) wgiął się powodując pęknięcie błotnika który tarł o asfalt. Pół godziny wycinałem (doświetlając czołówką) kawałek zbędnego plastiku za pomocą obcążków centymetrowej długości.

Na miejsce startu w Pińczowie stawiamy się wcześnie bo prawie godzinę przed startem. Dzień wcześniej uzgadniam z napieraj.pl dowiezienie mi na start podstawkę mapnika, której mi brakuje do kompletu. Upewniam się też telefonicznie, że zawodnik z napieraja na pewno podstawkę weźmie ze sobą. W sobotę, 20 minut przed startem dowiaduję się, że zapomniał zabrać :( Zdenerwowanie miesza się ze zrezygnowaniem. Zastanawiam się co zrobić. Idę na start i odbieram mapę. Mam blat mapnika więc postanawiam coś z tego wyrzeźbić. O 10-tej jest start. Wszyscy jadą a ja wracam do samochodu i kombinuję z zamontowaniem blatu mapnika do kierownicy. Po kilku próbach przeczepiam go za pomocą podwójnego zipa. Blat lata na prawo i lewo ale mniej-więcej trzyma się kierownicy. Ruszam 15 minut po wszystkich. Z tego wszystkiego nie wyznaczyłem przebiegu trasy i robię to na pierwszych kilometrach podczas jazdy.

Uderzam na PK13 (skrzyżowanie przecinek). Jadę szybko chcąc nadrobić stracony czas. Mapa trzyma się nieźle ale jest zdecydowanie za nisko. W dodatku zasłoniłem licznik na tyle skutecznie, że nie jestem w stanie kontrolować ani czasu ani kilometrażu. Na punkt docieram szybko i bez zbędnego marudzenia ruszam na PK12 (róg pola). Na asfalcie dochodzi mnie dwóch zawodników z kategorii MM. Jedziemy mocno na zmiany. Dla mnie okazuje się za mocno. Jedziemy pod wiatr i po paru kilometrach naprawdę mocnego tempa puszczam na chwilę koło i nie jestem już w stanie podciągnąć. Jadę więc dalej swoim tempem. Chwilę później dociąga do mnie Adam Wojciechowski. Proponuję jazdę na zmiany i jego tempo zdecydowanie bardziej mi odpowiada. Asfalt mija szybko i wjeżdżamy w polne, nierówne drogi w okolicach punktu. Na jednym z dołków słyszę głuchy trzask pod tyłkiem. Zatrzymuję się i po prostu nie wierzę własnym oczom - złamałem siodełko. Jeden z prętów całkiem się rozpadł, drugi mocno się zgiął. Nie ma nawet jak tego naprawić.




Zostawiam siodełko tak jak jest - wiozę torebkę podsiodłową z jedzeniem więc nie chcę ruszać całości - w małym plecaku nie mam na to miejsca. Próbuję jechać. Siedzieć normalnie już się nie da - siodełko od razu nurkuje na tylne koło i nie ma mowy o pedałowaniu. Jedyny punkt oparcia to czubek siodła, który opiera się na jarzmie sztycy. Jadę więc na wpół stojąco i docieram tak na punkt. Tam zastanawiam się co zrobić i postanawiam jechać ile się da a w razie czego najkrótszą drogą wrócić na metę. Wypracowałem pozycję na wpół stojąc na pedałach, z ciężarem przeniesionym na ręce i tylko lekkim punktowym oparciem na czubku siodełka. Często też wstaję i jadę na stojąco przy niskiej kadencji.

Tak docieram do PK11 (koniec drogi szutrowej) do którego to punktu prowadzi droga przez ciekawy wąwozik. Przebieg na PK10 (skrzyżowanie przecinek) przekombinowałem. Uderzam od północy szutrową drogą ale przejeżdżam właściwy zjazd i pokonuję dodatkowo prawie kilometr wzdłuż lasu. Nie żałuję jednak. Zaliczam niesamowity zjazd wąwozem pod sam skręt na właściwą ścieżkę na punkt. W drodze na PK7 (figurka) pojawia się trochę piachu. Na PK7 czuję już duży dyskomfort z siedzenia na czubku siodełka - coraz częściej jadę całkiem na stojąco i o dziwo z niezłą prędkością. Z PK7 wyjeżdżam na zachód polną, zarośniętą drogą. Trochę się tutaj dałem nabrać gdyż początek był asfaltowy i wydawało się, że tak będzie do końca. Dojazd w okolice PK4 (skrzyżowanie przecinek) to pierwsze mocniejsze podjazdy (wcześniej podjazdy były raczej łagodne). Wjeżdżając w teren w okolicach samego punktu muszę podprowadzać - jest naprawdę stromo. Za to zjazd w tym samym miejscu poprawia mi mocno humor. Droga do pobliskiego PK3 (rozwidlenie ścieżek) mija mi szybko. Tuż przed samym punktem mam jakieś niepotrzebne wątpliwości i cofam się kilkaset metrów szukając zjazdu.

Wyjeżdżam z PK3 na zachód przedzierając się przez zarośniętą drogę. Chwilę później droga zanika i już z rowerem pod pachą przebijam się kilkaset metrów przez mocno dziki las do pobliskiej polany. Do PK2 (zakręt ścieżki/dolina) znów prowadzi fajny, kręty zjazd ścieżką w lesie. Niestety chwilę później trzeba tę drogę znów pokonać - tym razem pod górę. Na PK1 transformator/bufet) droga jest szybka i prosta choć mocno pofałdowana.




Bufet w połowie trasy to świetny pomysł na takich zawodach. Jechałem już z pustym bukłakiem. W drodze na PK5 (skrzyżowanie dróg) dopada mnie kolejny tego dnia pech. Na jednej z wiosek skutecznie atakuje mnie pies. Mimo iż jechałem w miarę szybko, dobiegł (po cichu) i złapał mnie za kostkę kalecząc ją. Zatrzymuję się i zsiadam z roweru ale pies jest na tyle bezczelny, że znów próbuje mnie ugryźć. Nie mam wyjścia i muszę bronić się kamieniami i kopniakami. To na szczęście wystarcza do ostudzenia zapałów zwierzaka.

PK6 (paśnik) zlokalizowany jest na Wielkiej Górze. Górę widać już z paru kilometrów i zapowiada się solidna wspinka. Rzeczywiście do punktu jest 1,5 kilometra wspinaczki najpierw asfaltem, potem szutrową drogą a na koniec leśną ścieżką. Zjazd drugą stroną góry jest naprawdę szybki. Chyba osiągam tam swój Vmax tego dnia. W okolice PK8 (skrzyżowanie ścieżek) docieram szybko asfaltami ale końcowe 2km to podjazd w cięższym terenie, mocno nierówną ścieżką a chwilami prowadzenie roweru zaoranym polem. Pozostały dwa punkty. W tym momencie zorientowałem się, że wpadłem w pułapkę zastawioną przez orgów :) Między ostatnim punktem PK14 położonym blisko przedostatniego PK9 nie ma prostego przebiegu - brak jest przeprawy przez rzekę, czego nie wychwyciłem od razu. Wyszedł w tym momencie brak przestudiowania mapy przed startem (a to wszystko przez zamieszanie z mapnikiem). Trudno, trzeba zapłacić za błąd. Na PK9 (skrzyżowanie dróg) jadę już na stojąco - czuję, że tyłek mam mocno obtarty i każda próba posadzenia go na czubku siodełka wywołuje ostry ból. Nogi od ciągłej jazdy na stojąco też ledwo ciągną - jadę na skraju skurczy mięśni. W dodatku droga wiedzie odkrytym terenem pod wiatr. Docieram do punktu siłą woli i uderzam do Pińczowa. Tam droga ciągnie się jeszcze bardziej. To chyba jedne z trudniejszych kilometrów zrobionych przeze mnie na rowerze. Z pobliża mety muszę jeszcze cofnąć się na ostatni punkt, który powinienem był zaliczyć jako pierwszy. PK14 (rozwidlenie ścieżek) wita mnie jeszcze kopnym piachem. Ostatnie kilometry jadę powoli. Boję się trochę o kolana, które od kilkunastu kilometrów mnie bolą.

Na metę wjeżdżam z kompletem punktów po 7h od startu. Słaniam się na nogach, boli mnie praktycznie wszystko. Nie mogę siedzieć, nie mogę chodzić. Pakujemy się szybko i ruszamy do bazy noclegowej. Wieczorem ruszamy jeszcze w poszukiwaniu siodełka - bez tego nie zdecyduję się na start następnego dnia. Udaje się znaleźć szeroką kanapę w jednym z marketów :) Nie wybrzydzam jednak w takiej sytuacji.

Trudny dzień, były to dla mnie ciężkie kilometry. Tętno średnie wysokie - praktycznie nie byłem w stanie odpoczywać na rowerze siedząc. Z pozytywów: na niecałe 7h czas zmarnowany na postoje (podbijanie punktów, postój na bufecie, sięganie po jedzenie czy zastanawianie się nad mapą) to tylko 20min - wartość wcześniej u mnie niespotykana.




  • DST 32.00km
  • Czas 01:15
  • VAVG 25.60km/h
  • Sprzęt Unibike Luxor
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kilometry z tygodnia

Piątek, 30 września 2011 · dodano: 06.10.2011 | Komentarze 0




  • DST 29.60km
  • Czas 01:05
  • VAVG 27.32km/h
  • VMAX 36.00km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 95m
  • Sprzęt Unibike Luxor
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kwasowiec

Środa, 28 września 2011 · dodano: 06.10.2011 | Komentarze 0




  • DST 42.00km
  • Czas 01:40
  • VAVG 25.20km/h
  • Sprzęt Unibike Luxor
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kilometry z tygodnia

Niedziela, 25 września 2011 · dodano: 29.09.2011 | Komentarze 0




  • DST 217.70km
  • Teren 70.00km
  • Czas 09:27
  • VAVG 23.04km/h
  • VMAX 47.20km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • HRmax 171 ( 89%)
  • HRavg 143 ( 74%)
  • Kalorie 8269kcal
  • Podjazdy 1010m
  • Sprzęt Trek 8500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jesienne Trudy - Cieszyno

Sobota, 24 września 2011 · dodano: 25.09.2011 | Komentarze 4

Jak sponiewierać się solidnie po ekstremalnie ciężkim tygodniu w pracy? Najłatwiej zacząć pić w piątek wieczorem i skończyć imprezę w niedzielę. Można też nie iść na łatwiznę i:
1. Wyjechać wieczorem na zawody do małej wioski niedaleko Szczecina, docierając na miejsce w środku nocy.
2. Spać niewiele ponad dwie godziny...
3. ...po czym wsiąść na rower i machnąć ponad 200km.

Do końca w zasadzie nie wiedzieliśmy z Krisem, czy pojedziemy (na kolejną imprezę na orientację rozgrywaną w ramach PPM). Obaj zarobieni, z zarwanymi w tygodniu nockami. Ok. 13tej podejmujemy decyzję na TAK. Wyjazd zaplanowany na 15-tą co chwilę się przesuwa i ostatecznie ruszamy o 18-tej. Pakuję się w 10min. Rower nie naszykowany, zakupy nie zrobione. Przed nami jeszcze 500km na miejsce startu. Kris w samochodzie nie ma radia więc zamiast pospać cały czas nadaję. Po drodze zaliczamy jeszcze późną kolację w Poznaniu i zakupy po północy w Pile. Na miejscu jesteśmy o 2:30. Nie możemy znaleźć ośrodka, gdzie mamy być zakwaterowani i z chamska dzwonimy do organizatora wytrącając go ze snu. Jak się okazuje staliśmy samochodem kilkanaście metrów od wielkiego banera z nazwą ośrodka nie dostrzegając go oczywiście. Kwaterujemy się w domku nie chcąc robić zadymy w środku nocy na wspólnej sali. Szykowanie sprzętu zostawiamy na rano kładąc się spać o 3:20. Wcześniej staczamy jeszcze walkę z chmarą komarów, która zalęgła się w naszym domku.

Zasypiam i od razu się budzę a przynajmniej takie mam wrażenie. Jest 6 rano, za godzinę start. Ledwo żyję. 50min mija szybko a my przygotowani jesteśmy w połowie. Idziemy zarejestrować się i odebrać mapy. Do zrobienia mamy 200km w limicie czasowym 15 godzin. Zawodnicy ruszają a my...wracamy do domku ogarnąć się trochę. Jest z lekka nerwowo. Świeżo zakupiony kompas na dłoń doprowadza mnie do rozpaczy - nie potrafię go złożyć. Kris także więc nie przetestuję nowego nabytku. Dodatkowo okazuje się, że nowy mapnik nie pasuje na kierę Krisa więc skazani jesteśmy na swoje towarzystwo. W rowerze znów mam kapcia z tyłu. Pompuję i mam nadzieję, że opona nie puści podczas zawodów.

W końcu ruszamy 40min. po wszystkich! Luz, i tak nie myślimy o dobrym wyniku. Ubrałem się dosyć ciepło a jednak trzęsę się z zimna. Chcąc się rozgrzać narzucam konkretne tempo. Na mnie spoczywa dzisiaj cały trud nawigacji. Obrałem więc wariant przejazdu i szybko meldujemy się na pierwszym punkcie - PK1 (skrzyżowanie drogi ze strumykiem). Równie szybko docieramy na PK3 (stary przystanek kolei wąskotorowej). Na razie były tylko asfalty ale jadąc na następny punkt przebijamy się przez błotnistą drogę polną z koleinami. Jedziemy dosyć szybko. W pewnym momencie próbując ominąć kałużę zmieniam tor jazdy ale tak nieudolnie podbijam koło próbując wybić się z koleiny że chwilę później sunę razem z rowerem po glebie. Wygląda to dramatycznie. Kris z ledwością wyhamowuje przede mną a ja tymczasem zbieram się do pionu. Biodro i bok kolana mam mocno przytarte ale szybko się ogarniam. Nabieram jednak szacunku do terenu i dalej jadę już uważniej. Na PK5 (rozwidlenie dróg w pobliżu strumyka) mijamy pierwszego zawodnika a raczej zawodniczkę. Trochę to nas podbudowuje.

Kolejne dwa punkty są bez historii. PK13 i PK16 szybko i pewnie zdobywamy. Nadal mało jest terenu i dużo asfaltów więc tempo utrzymujemy konkretne i rzadko z licznika schodzi 30km/h. Gdzieś w okolicach PK16 wyprzedzamy zawodnika tym razem płci męskiej. Jest więc szansa, że nie będziemy ostatni na mecie. Dalej wybieramy lepszą kolejność zaliczania punktów - najpierw PK14 (rozwidlenie dróg) a następnie PK15 (skrzyżowanie drogi ze strumykiem) z dłuższym dojazdem w terenie i nad miniętym zawodnikiem mamy już jeden punkt przewagi. Kolejny punkt to PK10 (skraj lasu w pobliżu ruin domu). Dojazd do niego trwał prawie godzinę i zmasakrował nas psychicznie. To w tym miejscu stwierdziliśmy, że impreza to na razie nie Jesienne Trudy a Jesienne Nudy. Na 10-tkę docieramy z Danielem Śmieją. Atakujemy od strony lasu i mamy małe problemy ze znalezieniem punktu. Po kilku minutach JEST i jedziemy dalej. Minęły 4 godziny i mamy zaliczone dokładnie połowę punktów i trochę ponad 100km w nogach. Skończyło nam się picie więc w pobliskich Dobrzanach robimy mały popas. Pęka 15min ale bez picia daleko byśmy nie ujechali.

Dojazd na PK8 (rozwidlenie dróg przy pieńku) pokazuje nam, że zachodnia strona mapy może wyglądać zupełnie inaczej niż ta, którą zrobiliśmy. Zaczynają się delikatne podjazdy i więcej terenu. PK8 znajdujemy od razu ale podobno niektórzy mieli tam problemy. Potwierdził to organizator, którego spotkaliśmy parę kilometrów dalej a który to jechał na miejsce sprawdzić umiejscowienie punktu. Z ósemki chciałem odbić na północ, na PK2 ale ostatecznie jedziemy na wschód. Chwilę później żałuję, że nie postawiłem na swoim. PK12 (przy jeziorze w pobliżu narożnika płotu) zaliczamy po małych poszukiwaniach. Dalej PK2 (skraj lasu pomiędzy tablicami informacyjnymi). Dojazd trochę nas nuży. Postanawiamy nie wracać tą samą drogą tylko uderzyć przez las terenem. Szlak rowerowy prowadzący wzdłuż jeziora był świetny - bawiliśmy się na całego. Podjaździki i szybkie zjazdy, błotko, zakręty - żałowaliśmy, że u siebie nie mamy takich terenów. Ten wariant kosztuje nas niestety ok. 15min ale nie żałujemy. Nadal nie mamy żadnej presji na wynik i jedynym celem jest zaliczenie całości. PK11 zaliczone jednak tempo na dojeździe mocno nam siada. Ja mam w dodatku jakieś rewelacje żołądkowe.

Na PK7 (rozwidlenie dróg) wybieramy wariant terenowy. Opłacało się. Krisa łapie potężny kryzys i przyznaje się do tego dopiero parę kilometrów przed punktem. Planujemy więc na punkcie chwilkę odpoczynku i przyjęcie jakiegoś koksu. Z punktu do pobliskiego asfaltu prowadzi błotnisty szlak. Okoliczności przyrody zacne więc mimo zmęczenia jedzie się przyjemnie. W drodze na kolejny punkt zatrzymujemy się w Rogówku podziwiając piękny kościół położony w otoczeniu starych drzew i starego cmentarzyka - całość robiła piorunujące wrażenie. Na tyle piorunujące że kierujemy się w nieprawidłową drogę. Nie zgadza mi się kierunek z kompasem więc szybko zawracamy i naprawiamy błąd. Dalej w lesie jedziemy już cały czas na kompas - drogi średnio zgadzają się z mapą. Na 9-tce kończy mi się picie i dalej mam perspektywę jazdy na sucho.



Na kolejny punkt (PK6) prowadzi słaba polna droga. Dojeżdżamy tam kiepskim tempem. Jestem odwodniony. Zakodowałem sobie, że w docelowej wiosce skręcamy na zachód. Skręcamy ale 3km dalej kierunek jazdy kompletnie nie zgadza mi się z tym gdzie powinniśmy jechać. Musimy zawracać. Teren ciężki i ten błąd powoduje chwilową rozpacz. W dodatku na błotnej koleinie zaliczam potężną glebę przyjmując całe uderzenie na bark. Przez chwilę mam wrażenie, że wyrwało mi rękę ze stawu ale na szczęście kończy się tylko na obiciu ręki i skrzywionej kierze w rowerze. Na błędzie tracimy 20min. i nadkładamy 6km. Za PK6 zaliczmy fajny, stromy podjazd w terenie na którym to podjeździe musimy młynkować. Kilka km dalej docieramy do asfaltu ale ledwo ciągniemy. Kris wyciąga ostatnią puszkę jakiegoś wynalazku i dzieli się nią. To kropla w morzu potrzeb mojego organizmu ale jakoś dostaję zastrzyk sił i na punkt ciągnę już przyzwoitym tempem. PK4 nad jeziorem trochę mnie myli - na mapie punkt jest za drogą, w rzeczywistości Kris znajduje go obok. Na miejscu ucinamy miłą rozmowę z dwoma babciami zaciekawionymi naszym dziwnym zachowaniem i wyglądem (jakieś kartki, jakiś kasownik, dziwne nadstawki na kierownicy i trykoty na dupach). To nasz ostatni punkt, pozostał już tylko powrót do bazy. Powrót ciągnie się strasznie. Tempo jednak bardzo przyzwoite a chwilami nawet rwiemy jakbyśmy byli w pełni sił.

Ostatecznie meta zaliczona ok. 18:45, prawie 12 godzin po starcie imprezy i 11 godzin po naszym starcie. Gratulujemy sobie - zaliczyliśmy całość w przyzwoitym czasie. Zrobione grubo ponad 200km. Dalej jemy dobrą zupkę, myjemy się i opijamy ciężki dzień. Kris w międzyczasie składa mi kompas tak jak powinno się go złożyć :) Słyszy też syk ulatniającego się freonu z lodówki, który to syk okazuje się być powietrzem z mojego tylnego koła :) Ok. 22 śpimy już twardo walcząc znów wcześniej z hordą komarów.

Wschodnia strona mapy ostatecznie ratuje wg nas imprezę. Zachodnie punkty były naprawdę nudne - mało terenu, asfalt, bardzo łatwa, oczywista nawigacja. Zachodnia strona nas sponiewierała i zatarła złe wrażenie. W niedzielę rano sprawdzamy wyniki i zdziwienie. Ex equo 9 miejsce. W dodatku okazuje się, że odliczając nasz spóźniony start bylibyśmy na 6 miejscu. Stwierdzamy, że daliśmy z siebie wszystko. Krisa rano boli chyba każda część ciała, ja mam poobcierany bok nogi od upadku, obolały bark i zmaskarowany tyłek od siodełka. Organizacyjnie było nieźle a warunki na zgrupowaniu były bardzo dobre :)




  • DST 30.20km
  • Teren 25.00km
  • Czas 01:29
  • VAVG 20.36km/h
  • VMAX 37.90km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • HRmax 159 ( 82%)
  • HRavg 132 ( 68%)
  • Kalorie 969kcal
  • Podjazdy 60m
  • Sprzęt Trek 8500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bolimowski

Wtorek, 20 września 2011 · dodano: 20.09.2011 | Komentarze 0




  • DST 22.50km
  • Czas 00:58
  • VAVG 23.28km/h
  • Sprzęt Unibike Luxor
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kilometry z tygodnia

Niedziela, 18 września 2011 · dodano: 18.09.2011 | Komentarze 0




  • DST 19.10km
  • Czas 01:14
  • VAVG 15.49km/h
  • VMAX 31.00km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Sprzęt Unibike Luxor
  • Aktywność Jazda na rowerze

Skierniewice

Sobota, 17 września 2011 · dodano: 18.09.2011 | Komentarze 0

Z Małą na plac zabaw i wokół Zalewu.