Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi theli z miasteczka Skierniewice. Mam przejechane 14322.00 kilometrów w tym 4633.15 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.65 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy theli.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2011

Dystans całkowity:603.60 km (w terenie 395.00 km; 65.44%)
Czas w ruchu:28:58
Średnia prędkość:20.84 km/h
Maksymalna prędkość:58.50 km/h
Suma podjazdów:3556 m
Maks. tętno maksymalne:191 (99 %)
Maks. tętno średnie:168 (87 %)
Suma kalorii:23623 kcal
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:60.36 km i 2h 53m
Więcej statystyk
  • DST 7.40km
  • Teren 3.00km
  • Czas 00:20
  • VAVG 22.20km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Kalorie 329kcal
  • Sprzęt Trek 8500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozgrzewka przed startem

Niedziela, 31 lipca 2011 · dodano: 07.08.2011 | Komentarze 0




  • DST 59.80km
  • Teren 55.00km
  • Czas 02:52
  • VAVG 20.86km/h
  • VMAX 46.90km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 803m
  • Sprzęt Trek 8500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mazovia MTB Supraśl

Niedziela, 31 lipca 2011 · dodano: 07.08.2011 | Komentarze 0

...................................




  • DST 43.30km
  • Teren 37.00km
  • Czas 01:54
  • VAVG 22.79km/h
  • VMAX 41.20km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 181 ( 94%)
  • HRavg 152 ( 79%)
  • Kalorie 1589kcal
  • Podjazdy 95m
  • Sprzęt Trek 8500
  • Aktywność Jazda na rowerze

BPK

Czwartek, 28 lipca 2011 · dodano: 07.08.2011 | Komentarze 0




  • DST 164.30km
  • Teren 140.00km
  • Czas 08:43
  • VAVG 18.85km/h
  • VMAX 41.50km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • HRmax 179 ( 93%)
  • HRavg 139 ( 72%)
  • Kalorie 7243kcal
  • Podjazdy 922m
  • Sprzęt Trek 8500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wielkopolska Szybka Setka - Pobiedziska

Sobota, 16 lipca 2011 · dodano: 07.08.2011 | Komentarze 0

........................




  • DST 37.60km
  • Teren 16.00km
  • Czas 01:23
  • VAVG 27.18km/h
  • VMAX 41.40km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • HRmax 183 ( 95%)
  • HRavg 143 ( 74%)
  • Kalorie 1043kcal
  • Podjazdy 93m
  • Sprzęt Trek 8500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Okolice Skierniewic

Czwartek, 14 lipca 2011 · dodano: 14.07.2011 | Komentarze 0




  • DST 40.20km
  • Czas 01:27
  • VAVG 27.72km/h
  • VMAX 43.50km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • HRmax 167 ( 86%)
  • HRavg 136 ( 70%)
  • Kalorie 1098kcal
  • Podjazdy 125m
  • Sprzęt Unibike Luxor
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kwasowiec

Wtorek, 12 lipca 2011 · dodano: 12.07.2011 | Komentarze 0




  • DST 67.20km
  • Teren 57.00km
  • Czas 04:21
  • VAVG 15.45km/h
  • VMAX 58.50km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 191 ( 99%)
  • HRavg 168 ( 87%)
  • Kalorie 4322kcal
  • Podjazdy 709m
  • Sprzęt Trek 8500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mazovia MDB Szydłowiec

Niedziela, 10 lipca 2011 · dodano: 11.07.2011 | Komentarze 11

Do Szydła wybrałem się z Dudkiem, który to po Rawie (pierwszy start w karierze ;)) zapalił się maratonowo. Dwa dni wcześniej odebrałem złożonego Treka i nawet nie miałem okazji porządnie go przetestować.

Wyjazd rano o 8:00. Na miejsce zajechaliśmy szybko, bo o 9:40. Nabyłem chip i poszliśmy się szykować. W zasadzie to Dudek się szykował a ja usiadłem i czekałem na rozwój wydarzeń, gdyż ponieważ słychać było wokół pomruki burzy. Za chwilę się rozpętało - lało, trzaskało, waliło. Ok. 10:30 deszcz zelżał - czas się szykować. Przebiórka i złożenie roweru. Jeszcze tylko mocowanie chipa i ruszamy na rozgrzewkę. Sprawdzam czy wszystko działa w rowerze. Źle działa licznik - przesunął się magnesik na szprysze. Poprawiam a w tym momencie słyszę ŁUP. Oglądam się - Dudek leży na asfalcie. Podjeżdżam i pytam co się stało - wyjebał się na pasach (farba była śliska). Jest pościerany więc mimo jego protestów jedziemy do ambulatorium.

Minutę przed startem znów zaczęło lać ale jakoś mi to nie przeszkadza. W końcu start sektora i od razu ogień - 50km/h i wychodzę na początek. Parę km asfaltu w wodzie szybko doprowadza mnie do stanu kompletnego przemoczenia ale jadę na wysokim tętnie więc tego nie odczuwam. Doganiam sektor przede mną i chcę wyprzedzić jak najwięcej osób. Wjeżdżamy w teren a tam tragedia. Sekcja kałuż to rozlewisko. Wszyscy stoją gęsiego. Tętno spada i zaczynam się telepać z zimna. Bez sensu tak stać więc załadowałem rower na ramię i ruszyłem biegiem obok - to nie był dobry pomysł. Były tam koleiny więc wpadałem w wodę po kolana a momentami po uda. Wróciłem więc do kolejki i prawie 30 (!!!) kolejnych minut szliśmy gęsiego prowadząc rowery. Następnie podjazd - ok. 105m w górę. Tam się trochę nawyprzedzałem. Zjazd w błocie - tylne koło tańczyło mi od prawej do lewej - opony wybitnie nie na mokre warunki ale innych nie miałem. Przed pierwszym bufetem dogoniłem Exara. Chwilę pogadaliśmy i następny kawałek jechaliśmy mniej-więcej razem. Tzn. na podjazdach jemu uciekałem ale na zjazdach miał sporą przewagę sprzętu - siedział i dokręcał a ja tymczasem walczyłem z telepiącym się rowerem. Mówi, że widział przed sobą Roofoosa więc chcę gonić. W końcu na którymś z dłuższych podjazdów urwałem się jemu na dobre. W połowie trasy blokują mi się pedały. Zatrzymałem się, patrzę i osłupiałem. Na łańcuchu miałem dwa supełki! Kilka, kilkanaście sekund zastanawiałem się, czy nie mam halucynacji. Siłuję się próbując rozsupłać to gówno. Nie dało rady więc wziąłem się do rozkuwania łańcucha. Mocowałem się z tym parę minut - spinka zaszła błotem i nie mogłem jej zdjąć. Dopiero przepłukanie jej w strumyku pomogło. Rozplątałem łańcuch - trochę się wygiął więc jeszcze dwa uderzenia kamieniem, żeby mniej więcej trzymał się prosto i w końcu ruszyłem. Niestety krzywy łańcuch spowodował, że część biegów mi nie działała (tzn. działała ale co chwilę łańcuch próbował spadać na niższe przełożenie). Znalazłem szybko przełożenia, na których mogę bezproblemowo jechać. Na drugim bufecie złapałem powerade i ruszyłem dalej. Znów "sekcja kałuż" ale bez korków więc próbuję jechać - okazało się, że spokojnie dałem radę, może ze dwa razy zszedłem z roweru i przechodziłem głębsze rozlewiska. Tu też wyprzedzam trochę osób. Zjazd. Na jednym z kamulców wybija mnie, tylne koło szybuje a ja przypieprzam z całym impetem tyłkiem w siodełko słysząc głuchy trzask. Zatrzymuję się lekko zrozpaczony - podejrzewam już pękniecie sztycy ale ta jest cała. Okazuje się, że siodełko nie było zbyt mocno dokręcone i przesunęło się w jarzmie podnosząc nos do góry. Tak się jechać nie da. Chwilę czekam na kogoś - pojawia się zawodnik nr 2561 (dzięki!), który schodzi akurat po błocie. Pytanie o narzędzia i ma - wyciąga i pożycza. Poczekał też chwilę aż ustawiłem i skręciłem siodło. Podziękowania i jadę dalej. Końcówka to długi przelot asfaltem. Zapieprzam tam powyżej 40km/h i doganiam poszczególnych zawodników nie dając sobie usiąść na kole sępom ;) Mam zadziwiająco dużo sił, jechałem cały czas na niskim jak na mnie tętnie. Spodziewam się już mety a tu...zjazd w teren. Ludzie kurwią strasznie. Znów błoto - jadę siłowo i przejeżdżam ten kawałek bez zatrzymania. Dalej dwie przeprawy przez strumienie - z buta bo brzegi mocno oberwane a na jednym zdradliwy mostek. W końcu tabliczka 4km do mety. Wskakuję w wysokie tętno - nie ma co się w tej chwili oszczędzać. Już tutaj 3 kolesi podejmuje walkę ale na krótkim podjeździe staję na pedałach i urywam się - tętno 190. 3km do mety, gonię następnych. 2km do mety - dogania mnie mocniejszy zawodnik. Jeszcze jeden wskakuje nam za plecy i tak gnamy przed siebie - cały czas w terenie. 500m do mety - atakuję co sił w girach. Odjeżdżam im i na metę wjechałem ze sporą, bo ok. 100 metrową przewagą :)

Na miejscu jest już Roofoos - pocisnął chłopak. Z licznika wychodzi mi czas ok. 4:25, Roofoos mówi, że ma 4:09 więc dołożył mi nieźle. Sprawdzam szybko różnicę między ride time a time (czyli ile straciłem na dwie awarie). Trochę ponad 12min więc szybko wyliczam, że nawet bez awarii chłopak by mi dołożył. Jak się później okazuje nie koniecznie ;)) Jego czas 4:12, mój 4:21 więc końcówka mogła być ciekawa. Coś mam pecha do walki z ziomalami.
Jestem strasznie utytłany - rower nie przypomina tego lśniącego, odebranego w czwartek. Najpierw coś zjadłem, potem na myjkę - straż ze swoich sikawek ;) myje bajka a ja w tym czasie wszedłem do zalewu po pas i obmyłem z grubej warstwy błota (później okazało się, że był zakaz kąpieli ze względu na skażenie wody - fuck!).

Zdejmuję jeszcze buty - masakra. Założyłem skarpetki-stopki i zwinęły się w rulon przy palcach a buty straszliwie mnie poobcierały (całe stopy we krwi).
Dudek wjeżdża ponad godzinę później - przeżył chłopak traumę ale dał radę dojechać do mety - szacun!!
Rower dał radę choć to był idealny maraton dla Santy (RIP). Jak widziałem te zjazdy to oczka mi się świeciły. Trek jest niesamowicie sztywny i praktycznie wszystkie zjazdy zaliczałem na stojąco. Dostałem nieźle po plerach i przedramionach.

W rowerze do wymiany klocki - całkiem się starły (były nowe!). Nie wiem, czy będzie coś jeszcze z łańcucha - jest lekko zgięty, spróbuję go wyprostować. No i mam nauczkę, żeby po odbiorze z serwisu sprawdzić dokręcenie wszystkich ważniejszych śrub.

Mimo przygód sprzętowych przyzwoity wynik. Szkoda tego początku, stania w kolejce. Pojechałem też trochę zbyt zachowawczo ale obawiałem się czy starczy mi sił na cały dystans. Średnie tętno tylko 168ud/min. Wyprzedziłem cały 5 sektor i 3/4 4-go a w 6-tym , z którego startowałem lepszy był tylko jeden koleś więc powalczyłem trochę. Jak dla mnie był to jeden z najlepszych maratonów, w jakich brałem udział. Znaczy się całokształt (trasa+trudne warunki). Po Nowinach i teraz po Szydłowcu stwierdziłem, że płaskie, łatwe trasy są nuuuuudne ;) I nawet liczne niedociągnięcia organizacyjne mi tym razem nie przeszkadzały. Rzekłem.




  • DST 33.20km
  • Teren 27.00km
  • Czas 01:09
  • VAVG 28.87km/h
  • VMAX 37.00km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • HRmax 178 ( 92%)
  • HRavg 155 ( 80%)
  • Kalorie 1138kcal
  • Podjazdy 93m
  • Sprzęt Trek 8500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bolimowski

Sobota, 9 lipca 2011 · dodano: 09.07.2011 | Komentarze 0

Przetarcie i doregulowanie osprzętu w zreanimowanym Treku...już zapomniałem jakie pier...cie ma ten sprzęt.




  • DST 47.10km
  • Czas 01:41
  • VAVG 27.98km/h
  • VMAX 46.50km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 181 ( 94%)
  • HRavg 145 ( 75%)
  • Kalorie 1490kcal
  • Podjazdy 155m
  • Sprzęt Unibike Luxor
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kwasowiec nocą

Środa, 6 lipca 2011 · dodano: 06.07.2011 | Komentarze 0




  • DST 103.50km
  • Teren 60.00km
  • Czas 05:08
  • VAVG 20.16km/h
  • VMAX 38.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • HRmax 179 ( 93%)
  • HRavg 138 ( 71%)
  • Kalorie 5371kcal
  • Podjazdy 561m
  • Sprzęt Unibike Luxor
  • Aktywność Jazda na rowerze

Azymut Orient Więcbork

Sobota, 2 lipca 2011 · dodano: 04.07.2011 | Komentarze 8

Na Azymut miałem nie jechać - po Grassorze zniknął mój samochód wraz z rowerem startowym i większością sprzętu, który używałem na orientach. Weekend zapowiadał się bardzo nieciekawie więc o 9-tej w sobotę szybka, spontaniczna decyzja: pieprzę to, jadę! Z grubsza oporządziłem styrany rower treningowy i zacząłem kompletować sprzęt. Telefon do Barta i chłopak pożyczył mi swój stary kask, mapnik Miry oraz tylny błotnik (zapowiadało się deszczowo) - dzięki Stary! Wygrzebałem stary plecak cywilny, stare spodenki (te lepsze niestety rozerwałem na Grassorze o gałąź), stare rękawiczki itd. Przejrzałem listę szpeju, który zawsze zabierałem na wyrypy i...sporo jeszcze brakowało. Oświetlenie tylne - znalazłem starą lampkę. Miałem problem z kurtką przeciwdeszczową i ostatecznie zabrałem cywilny, ciężki wiatrołap. Jeszcze tylko samochód - próbuję zabrać któryś z firmy ale nie jest łatwo. Ostatecznie udaje się ruszyć o...13:00. Start zawodów o 17-tej, mam do przejechania ponad 300km więc szybko wyliczam, że mogę nie zdążyć. No nic - decyzja podjęta więc się nie wycofam. Po drodze jeszcze małe zakupy. Pada więc droga zajmuje mi sporo czasu. Do Więcborka docieram o 17:40. To plus przygotowanie to ponad godzina w plecy już na samym początku. Parkuję i idę do biura a tymczasem...mija mnie horda rowerzystów :) Widocznie start był opóźniony - nie jest więc źle. Biorę pakiet startowy, witam się z DJK71 i Kosmą (którzy mnie nie poznali choć specjalnie założyłem niebieską bluzę) i wracam szykować rower. Z tym schodzi mi się aż pół godziny - zapomniałem, że mapnik jest na grubszą kierownicę więc muszę improwizować taśmą i zipami. Mocuję światła. Nie mam niestety czołówki więc będzie dodatkowa trudność z oświetlaniem mapy. Ruszam z 40 minutowym poślizgiem o 18:20. Cel: styrać się porządnie i odstresować po ciężkim tygodniu. Łapie mnie jeszcze przelotna ulewa ale na to jestem przygotowany - przynajmniej mentalnie. Mżyć, padać i lać będzie przez całe zawody. W butach chlupocze więc zakładam, że muszę utrzymywać wysokie tempo żeby nie przemarznąć.

PK19 (Patrz pod mostem). Na punkt docieram szybko od strony oczyszczalni. Kasownik zawieszony jest na barierce, podbijam i ruszam dalej.

PK18 (Brzoza przy skrzyżowaniu - uwaga na osy w ambonie). Jadę przez las dosyć szybko. Tyłek niestety muszę unosić z siodełka co chwilę - to nie wygodny full. Czuję, że mam za mało powietrza w tylnym kole. Myślę sobie, że zaraz złapię snejka ale decyzję o dopompowaniu odkładam na trochę później. Chwilę później koło dobija na korzeniu i jadę na flaku. Dobrze, że wziąłem zapasową dętkę. Dawno już nie zmieniałem (jeździłem bez dętek) więc grzebię się z tym. Jest mi zimno, ręce się trzęsą. Zajmuje mi to aż 30 minut. Punkt zaliczam bez problemu ale na miejscu chcę jeszcze dopompować koło - nie udaje się - mała pompka łamie mi się w rękach. Ruszam dalej.

PK17 (Dwa młode dęby). Do punktu znów docieram bardzo szybko i bez problemów. Po drodze zaliczam jeszcze fajnego singla nad jeziorem i dwa ładne mosty nad torami. Dalej zastanawiam się chwilę czy kolejny punkt atakować terenem czy dojechać asfaltem. Terenem wydaje się bezpieczniej pod względem nawigacyjnym. Po drodze zaliczam jeszcze uderzenie o kamień i lekko ósemkuję przednie koło. Muszę niestety odpiąć przedni hamulec bo zaczął obcierać o obręcz.

PK16 (Duża sosna na polanie). Liczę przecinki - o liczeniu kilometrów mogę zapomnieć. Główny licznik schowany jest pod mapnikiem a licznik do kilometrów zamontowany na ramie przestał chwilę wcześniej działać. Trafiam jednak na punkt jak po sznurku. Polany tam za bardzo nie widziałem ale drzewo się znalazło. Teraz do asfaltu i na kolejny punkt.

PK15 (Drzewo na skarpie przy drodze w kierunku na zachód od drogi). Po drodze mijam zawodnika a chwilę później kolejnych dwóch. Na razie mam bardzo dobre tempo i zero błądzenia. PK15 zdobywam też w biegu (a raczej w jeździe). Trochę organizatorzy ułatwili zadanie umieszczając wszędzie biało-czerwone taśmy - niepotrzebne ułatwienie wg mnie. Punkty są przez to wystawione i widać je z daleka.

PK13 (Szczyt wzniesienia). 14-tka jest anulowana. Do PK13 trochę dłuższy przebieg. W pobliżu spotykam Kosmę i Darka. Pytam czy jadą na punkt i słyszę twierdzącą odpowiedź. Atakowali punkt jednak o przecinkę dalej. Krzyczę ale mnie nie słyszą. Zaliczam szybko punkt. Zaczyna się szarówka. Chcę włączyć lampkę z tyłu. Lampki nie ma! Uchwyt złamał się - nic dziwnego, lampki nie używałem ponad 10 lat :) Uderzam na następny punkt asfaltem - trochę niebezpiecznie bez lampki więc gdy tylko widzę samochód z tyłu zjeżdżam na pobocze. Nie przeszkadza to jednak jakiemuś burakowi otrąbić mnie.

PK12 (drzewo 20m do końca drogi na skarpie). Punkt znów zdobyty szybko i bez problemów. Mijam kolejnych dwóch zawodników. Jest już ciemnawo. Żeby kontrolować mapę muszę mieć oświetlenie więc zdejmuję przednią lampkę i dalszą drogę aż do mety pokonuję z lampką w dłoni oświetlając drogę albo mapnik - nie jest to wygodne i bezpieczne, szczególnie w mokrym terenie.

PK11 (50m na południe od mostu). Trochę za bardzo się rozpędzam i ląduję na asfalcie w Drzewianowie. W plecy kilka km i ze 20min. Jadę przez gęsty, ciemny las. Lampka zaczyna sygnalizować zdechnięcie akumulatorków. Serce mocniej mi zabiło - jeśli teraz stracę oświetlenie to będę w ciemnej d...Po omacku mogę mieć problem z wymianą baterii a i za przyjemne to nie będzie. Jadę z duszą na ramieniu. Docieram w końcu do asfaltu w pobliżu punktu. Wyciągam z plecaka zapasowe akumulatory i...w tym momencie lampka gaśnie. Ufff...Docieram w okolice punktu, znajduję mostek. Przeczesuję tereny na południu ale punktu nie ma. Patrzę na mapę i punkt jest zaznaczony na północy. Cofam się ale trzech kolesi uprzedza mnie, że przeczesywali teren pół godziny bez rezultatu. Odpuszczam punkt, szkoda czasu. Przekładam mapę - niestety dół zamókł i przy przekładce mapa się rozpada. Nie wziąłem niestety folii strunowej i to był błąd. Tracę pasek ok. 5cm gdzie były okolice PK10 i chyba PK6. Tych dwóch punktów nie mam już po co szukać - bez mapy nie ma to sensu. Uderzam na PK9. Jadę w kierunku Mroczy. Zaczyna mi zaciągać łańcuch i blokować się co chwilę. Zastanawiam się kiedy ostatnio robiłem napęd w tym rowerze i wychodzi mi, że jakieś 10tys km temu. Na suche asfalty wystarczał ale tutaj trochę błota załatwiło go na amen. Nie da się jechać więc wracam do mostka, wchodzę do rzeki i płuczę napęd z błota. Jest lepiej. Docieram do Mroczy po drodze mijając Daniela Śmieję jadącego w przeciwnym kierunku.

PK9 (Duży dąb na rogu lasu). Punkt znaleziony bez problemu. Na miejscu stwierdzam, że przesunęły mi się spodenki i jechałem z tyłkiem na szwach pieluchy. To plus kiepskie siodełko sprawia, że dalszą drogę pokonuję na stojąco sporadycznie tylko siadając. Przypomina mi się, jak Wiki parę Harpów temu przejechał na stojąco większą część zawodów i jeszcze na asfalcie mnie wyprzedził. Skoro on mógł to czemu nie ja? :)

PK8 (Olsza nad brzegiem jeziora). Na punkt jadę skrótem przez Kaźmierzewo. Niestety ostatni odcinek to kilkaset metrów jazdy przez wysokie już i mokre zboże. Masakruje mnie to totalnie - w butach mam potop lodowatej wody. W pobliżu punktu sporo błota. Łańcuch znów zaczyna zaciągać. Trudniej mi teraz nad tym zapanować jadąc na stojąco.
Podbijam punkt nad jeziorem i wracam ścieżką do piaszczysto-błotnej drogi. Jest lekko pod górkę. Łańcuch zaciąga akurat gdy mocniej naciskam na pedał. Cała masa ciała na jednej nodze powoduje, że łańcuch ciągnie za sobą przerzutkę. Słyszę głuche skrzypnięcie i wiem już co to znaczy - poszedł hak przerzutki. Nie mam zapasowego więc czeka mnie butowanie. Oświetlam przerzutkę i...hak na szczęście tylko wygięty. Prostuję go jednak czując, że jeszcze chwila i pęknie więc już dalej nie próbuję naprawiać. W efekcie biegi działają jak chcą. Metodą prób i błędów znajduję przełożenie (2x5) na którym nic nie przeskakuje i daje się jechać - niestety nie za szybko. Na stojąco nie chcę już ryzykować jazdy, na siedząco za bardzo nie mogę. Bez sensu taka jazda. Jestem niedaleko mety więc tam się kieruję. Po drodze jeszcze jeden punkt.

PK20 (Stary świerk). Wlokę się co chwilę poprawiając się na siodełku. Docieram do Rościmina a tam masakryczne błoto. Biorę rower na ramię i brodzę po kostki w brei kilkadziesiąt metrów. Dalej las wolno i na stojąco. W okolice punktu wjeżdżam z innym zawodnikiem. On jedzie dalej a ja twierdzę, że punkt jest tu gdzie stoję (nie uwierzył mi). Oświetlam pobliskie drzewa (porządna lampka przydaje się jak nigdy) i kilkadziesiąt metrów dalej widzę cień wielkiego świerka. Krzyczę ale Kolega mnie nie słyszy - jest już daleko szukając punktu "w lesie". Podbijam i ruszam na metę - na stojąco bo inaczej już nie daję rady. Na mecie melduję się przed 2:00. Tak jak myślałem - trasę można było zrobić w ok. 7h. Kilku zawodników z kompletem było już na mecie.

Biorę makaron i idę do samochodu spakować rower. Pakuję i wsiadam na chwilę żeby zjeść makaron i naszykować rzeczy do przebiórki. Jestem bardzo śpiący...tak śpiący, że ocknąłem się ok. 6tej z kaskiem na łbie, na boso i z resztkami makaronu na kolanach siedząc w zaparowanym samochodzie:)

Cel osiągnięty - zmasakrowałem się, zresetowałem, odstresowałem. Zmasakrowałem też sprzęt - zepsuło się prawie wszystko co mogło :) Wprawdzie rower sam nie jeździ ale przekonałem się boleśnie, że bez porządnego sprzętu dobrą formą i poprawną nawigacją niewiele się wskóra. Na ok. 7:30 spędzone w terenie czystej jazdy miałem tylko nieco ponad 5 godzin. Bardzo dużo czasu straciłem na walce ze sprzętem.