Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi theli z miasteczka Skierniewice. Mam przejechane 14322.00 kilometrów w tym 4633.15 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.65 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 54909 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy theli.bikestats.pl
  • DST 217.70km
  • Teren 70.00km
  • Czas 09:27
  • VAVG 23.04km/h
  • VMAX 47.20km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • HRmax 171 ( 89%)
  • HRavg 143 ( 74%)
  • Kalorie 8269kcal
  • Podjazdy 1010m
  • Sprzęt Trek 8500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jesienne Trudy - Cieszyno

Sobota, 24 września 2011 · dodano: 25.09.2011 | Komentarze 4

Jak sponiewierać się solidnie po ekstremalnie ciężkim tygodniu w pracy? Najłatwiej zacząć pić w piątek wieczorem i skończyć imprezę w niedzielę. Można też nie iść na łatwiznę i:
1. Wyjechać wieczorem na zawody do małej wioski niedaleko Szczecina, docierając na miejsce w środku nocy.
2. Spać niewiele ponad dwie godziny...
3. ...po czym wsiąść na rower i machnąć ponad 200km.

Do końca w zasadzie nie wiedzieliśmy z Krisem, czy pojedziemy (na kolejną imprezę na orientację rozgrywaną w ramach PPM). Obaj zarobieni, z zarwanymi w tygodniu nockami. Ok. 13tej podejmujemy decyzję na TAK. Wyjazd zaplanowany na 15-tą co chwilę się przesuwa i ostatecznie ruszamy o 18-tej. Pakuję się w 10min. Rower nie naszykowany, zakupy nie zrobione. Przed nami jeszcze 500km na miejsce startu. Kris w samochodzie nie ma radia więc zamiast pospać cały czas nadaję. Po drodze zaliczamy jeszcze późną kolację w Poznaniu i zakupy po północy w Pile. Na miejscu jesteśmy o 2:30. Nie możemy znaleźć ośrodka, gdzie mamy być zakwaterowani i z chamska dzwonimy do organizatora wytrącając go ze snu. Jak się okazuje staliśmy samochodem kilkanaście metrów od wielkiego banera z nazwą ośrodka nie dostrzegając go oczywiście. Kwaterujemy się w domku nie chcąc robić zadymy w środku nocy na wspólnej sali. Szykowanie sprzętu zostawiamy na rano kładąc się spać o 3:20. Wcześniej staczamy jeszcze walkę z chmarą komarów, która zalęgła się w naszym domku.

Zasypiam i od razu się budzę a przynajmniej takie mam wrażenie. Jest 6 rano, za godzinę start. Ledwo żyję. 50min mija szybko a my przygotowani jesteśmy w połowie. Idziemy zarejestrować się i odebrać mapy. Do zrobienia mamy 200km w limicie czasowym 15 godzin. Zawodnicy ruszają a my...wracamy do domku ogarnąć się trochę. Jest z lekka nerwowo. Świeżo zakupiony kompas na dłoń doprowadza mnie do rozpaczy - nie potrafię go złożyć. Kris także więc nie przetestuję nowego nabytku. Dodatkowo okazuje się, że nowy mapnik nie pasuje na kierę Krisa więc skazani jesteśmy na swoje towarzystwo. W rowerze znów mam kapcia z tyłu. Pompuję i mam nadzieję, że opona nie puści podczas zawodów.

W końcu ruszamy 40min. po wszystkich! Luz, i tak nie myślimy o dobrym wyniku. Ubrałem się dosyć ciepło a jednak trzęsę się z zimna. Chcąc się rozgrzać narzucam konkretne tempo. Na mnie spoczywa dzisiaj cały trud nawigacji. Obrałem więc wariant przejazdu i szybko meldujemy się na pierwszym punkcie - PK1 (skrzyżowanie drogi ze strumykiem). Równie szybko docieramy na PK3 (stary przystanek kolei wąskotorowej). Na razie były tylko asfalty ale jadąc na następny punkt przebijamy się przez błotnistą drogę polną z koleinami. Jedziemy dosyć szybko. W pewnym momencie próbując ominąć kałużę zmieniam tor jazdy ale tak nieudolnie podbijam koło próbując wybić się z koleiny że chwilę później sunę razem z rowerem po glebie. Wygląda to dramatycznie. Kris z ledwością wyhamowuje przede mną a ja tymczasem zbieram się do pionu. Biodro i bok kolana mam mocno przytarte ale szybko się ogarniam. Nabieram jednak szacunku do terenu i dalej jadę już uważniej. Na PK5 (rozwidlenie dróg w pobliżu strumyka) mijamy pierwszego zawodnika a raczej zawodniczkę. Trochę to nas podbudowuje.

Kolejne dwa punkty są bez historii. PK13 i PK16 szybko i pewnie zdobywamy. Nadal mało jest terenu i dużo asfaltów więc tempo utrzymujemy konkretne i rzadko z licznika schodzi 30km/h. Gdzieś w okolicach PK16 wyprzedzamy zawodnika tym razem płci męskiej. Jest więc szansa, że nie będziemy ostatni na mecie. Dalej wybieramy lepszą kolejność zaliczania punktów - najpierw PK14 (rozwidlenie dróg) a następnie PK15 (skrzyżowanie drogi ze strumykiem) z dłuższym dojazdem w terenie i nad miniętym zawodnikiem mamy już jeden punkt przewagi. Kolejny punkt to PK10 (skraj lasu w pobliżu ruin domu). Dojazd do niego trwał prawie godzinę i zmasakrował nas psychicznie. To w tym miejscu stwierdziliśmy, że impreza to na razie nie Jesienne Trudy a Jesienne Nudy. Na 10-tkę docieramy z Danielem Śmieją. Atakujemy od strony lasu i mamy małe problemy ze znalezieniem punktu. Po kilku minutach JEST i jedziemy dalej. Minęły 4 godziny i mamy zaliczone dokładnie połowę punktów i trochę ponad 100km w nogach. Skończyło nam się picie więc w pobliskich Dobrzanach robimy mały popas. Pęka 15min ale bez picia daleko byśmy nie ujechali.

Dojazd na PK8 (rozwidlenie dróg przy pieńku) pokazuje nam, że zachodnia strona mapy może wyglądać zupełnie inaczej niż ta, którą zrobiliśmy. Zaczynają się delikatne podjazdy i więcej terenu. PK8 znajdujemy od razu ale podobno niektórzy mieli tam problemy. Potwierdził to organizator, którego spotkaliśmy parę kilometrów dalej a który to jechał na miejsce sprawdzić umiejscowienie punktu. Z ósemki chciałem odbić na północ, na PK2 ale ostatecznie jedziemy na wschód. Chwilę później żałuję, że nie postawiłem na swoim. PK12 (przy jeziorze w pobliżu narożnika płotu) zaliczamy po małych poszukiwaniach. Dalej PK2 (skraj lasu pomiędzy tablicami informacyjnymi). Dojazd trochę nas nuży. Postanawiamy nie wracać tą samą drogą tylko uderzyć przez las terenem. Szlak rowerowy prowadzący wzdłuż jeziora był świetny - bawiliśmy się na całego. Podjaździki i szybkie zjazdy, błotko, zakręty - żałowaliśmy, że u siebie nie mamy takich terenów. Ten wariant kosztuje nas niestety ok. 15min ale nie żałujemy. Nadal nie mamy żadnej presji na wynik i jedynym celem jest zaliczenie całości. PK11 zaliczone jednak tempo na dojeździe mocno nam siada. Ja mam w dodatku jakieś rewelacje żołądkowe.

Na PK7 (rozwidlenie dróg) wybieramy wariant terenowy. Opłacało się. Krisa łapie potężny kryzys i przyznaje się do tego dopiero parę kilometrów przed punktem. Planujemy więc na punkcie chwilkę odpoczynku i przyjęcie jakiegoś koksu. Z punktu do pobliskiego asfaltu prowadzi błotnisty szlak. Okoliczności przyrody zacne więc mimo zmęczenia jedzie się przyjemnie. W drodze na kolejny punkt zatrzymujemy się w Rogówku podziwiając piękny kościół położony w otoczeniu starych drzew i starego cmentarzyka - całość robiła piorunujące wrażenie. Na tyle piorunujące że kierujemy się w nieprawidłową drogę. Nie zgadza mi się kierunek z kompasem więc szybko zawracamy i naprawiamy błąd. Dalej w lesie jedziemy już cały czas na kompas - drogi średnio zgadzają się z mapą. Na 9-tce kończy mi się picie i dalej mam perspektywę jazdy na sucho.



Na kolejny punkt (PK6) prowadzi słaba polna droga. Dojeżdżamy tam kiepskim tempem. Jestem odwodniony. Zakodowałem sobie, że w docelowej wiosce skręcamy na zachód. Skręcamy ale 3km dalej kierunek jazdy kompletnie nie zgadza mi się z tym gdzie powinniśmy jechać. Musimy zawracać. Teren ciężki i ten błąd powoduje chwilową rozpacz. W dodatku na błotnej koleinie zaliczam potężną glebę przyjmując całe uderzenie na bark. Przez chwilę mam wrażenie, że wyrwało mi rękę ze stawu ale na szczęście kończy się tylko na obiciu ręki i skrzywionej kierze w rowerze. Na błędzie tracimy 20min. i nadkładamy 6km. Za PK6 zaliczmy fajny, stromy podjazd w terenie na którym to podjeździe musimy młynkować. Kilka km dalej docieramy do asfaltu ale ledwo ciągniemy. Kris wyciąga ostatnią puszkę jakiegoś wynalazku i dzieli się nią. To kropla w morzu potrzeb mojego organizmu ale jakoś dostaję zastrzyk sił i na punkt ciągnę już przyzwoitym tempem. PK4 nad jeziorem trochę mnie myli - na mapie punkt jest za drogą, w rzeczywistości Kris znajduje go obok. Na miejscu ucinamy miłą rozmowę z dwoma babciami zaciekawionymi naszym dziwnym zachowaniem i wyglądem (jakieś kartki, jakiś kasownik, dziwne nadstawki na kierownicy i trykoty na dupach). To nasz ostatni punkt, pozostał już tylko powrót do bazy. Powrót ciągnie się strasznie. Tempo jednak bardzo przyzwoite a chwilami nawet rwiemy jakbyśmy byli w pełni sił.

Ostatecznie meta zaliczona ok. 18:45, prawie 12 godzin po starcie imprezy i 11 godzin po naszym starcie. Gratulujemy sobie - zaliczyliśmy całość w przyzwoitym czasie. Zrobione grubo ponad 200km. Dalej jemy dobrą zupkę, myjemy się i opijamy ciężki dzień. Kris w międzyczasie składa mi kompas tak jak powinno się go złożyć :) Słyszy też syk ulatniającego się freonu z lodówki, który to syk okazuje się być powietrzem z mojego tylnego koła :) Ok. 22 śpimy już twardo walcząc znów wcześniej z hordą komarów.

Wschodnia strona mapy ostatecznie ratuje wg nas imprezę. Zachodnie punkty były naprawdę nudne - mało terenu, asfalt, bardzo łatwa, oczywista nawigacja. Zachodnia strona nas sponiewierała i zatarła złe wrażenie. W niedzielę rano sprawdzamy wyniki i zdziwienie. Ex equo 9 miejsce. W dodatku okazuje się, że odliczając nasz spóźniony start bylibyśmy na 6 miejscu. Stwierdzamy, że daliśmy z siebie wszystko. Krisa rano boli chyba każda część ciała, ja mam poobcierany bok nogi od upadku, obolały bark i zmaskarowany tyłek od siodełka. Organizacyjnie było nieźle a warunki na zgrupowaniu były bardzo dobre :)





Komentarze
Niewe
| 18:33 środa, 28 września 2011 | linkuj Nie pytam o szczegóły. PLAN pisany dużymi literami musi być tak niecny, że zwyczajnie się tych szczegółów boję :)
theli
| 13:41 środa, 28 września 2011 | linkuj To nie determinacja - to niecny PLAN :)
Niewe
| 13:11 środa, 28 września 2011 | linkuj Kolejny już raz zadziwia mnie twoja determinacja.
chrisEM
| 06:54 poniedziałek, 26 września 2011 | linkuj Trzeba przyznać że marudzenia było mało :)
Nie zapowiadało się a wyjazd bardzo udany.
Gdybyśmy nie dali ciała z przygotowaniami (zawsze musimy coś spaprać :) ) to...
nie byłoby żadnej wymówki :))))
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!