Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi theli z miasteczka Skierniewice. Mam przejechane 14322.00 kilometrów w tym 4633.15 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.65 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy theli.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Grudzień, 2011

Dystans całkowity:229.43 km (w terenie 85.00 km; 37.05%)
Czas w ruchu:12:21
Średnia prędkość:18.58 km/h
Maksymalna prędkość:43.50 km/h
Suma podjazdów:839 m
Maks. tętno maksymalne:168 (87 %)
Maks. tętno średnie:148 (77 %)
Suma kalorii:9050 kcal
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:76.48 km i 4h 07m
Więcej statystyk
  • DST 145.13km
  • Teren 85.00km
  • Czas 09:32
  • VAVG 15.22km/h
  • VMAX 39.00km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • HRmax 166 ( 86%)
  • HRavg 127 ( 66%)
  • Kalorie 6696kcal
  • Podjazdy 644m
  • Sprzęt Trek 8500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nocna Masakra - Dębno

Sobota, 17 grudnia 2011 · dodano: 11.01.2012 | Komentarze 0

Legendarna Nocna Masakra w końcu zaliczona. Przymierzaliśmy się z Krisem do tej imprezy od paru lat. W końcu limit wymówek został wyczerpany, rzuciliśmy kilka słów, z których ciężko było się wycofać. Obkupiliśmy się też szpejem wydając trzynastkę, czternastkę tudzież piętnastą pensję. Przygotowani na warunki syberyjskie jak na złość trafiliśmy na plusowe temperatury.

Dojazd komfortowy - 90% drogi autostradą. Tym samym na miejscu startu lądujemy wcześnie. A tam ppmowy Hilton. Ciepło i wygodnie. Szykujemy się do startu ale oczywiście przymarudzamy i końcówka jest znów nerwowa tym bardziej, że...pękł mi bukłak. To co zostało z izotonika przelałem w butelkę i wetknąłem do plecaka. Rozdanie map, dosyć długie jak na nas studiowanie przebiegu trasy i ruszamy.

Najpierw w kierunku PK13 (szczyt, północny narożnik ogrodzenia). Jedziemy pod wiatr i już wiadomo, że nie będzie dzisiaj lekko. Docieramy w pobliże punktu i skręcamy z asfaltu w leśną drogę. Po kilkuset metrach z naprzeciwka nadjeżdża dwóch zawodników twierdząc, że dalej nic nie ma. Wierzymy im i zawracamy do asfaltu skręcając w następną przecinkę. Tam odmierzamy odległość i chwilę później wspinamy się po zboczu wzniesienia. Punktu nie ma. Przeczesujemy pobliskie pogrodzone młodniki. Co i rusz spotykamy innych błądzących tak jak my. Nieźle się zaczęło. Po ok. godzinie wracamy do punktu wyjścia i wjeżdżamy w drogę, z której pierwotnie się wycofaliśmy. Odmierzamy i jest ogrodzony młodnik choć trochę za wcześnie. Punktu nie ma. Las wokół jest rozświetlony czołówkami zawodników przeczesujących okolice. Podczas gdy zacząłem się spokojnie posilać usłyszałem okrzyk JEST! 150m dalej, na swoim miejscu. Wystarczyło wierzyć we własne umiejętności i dokładnie wymierzyć odległość od asfaltu. Punkt zdobyty po prawie 2 godzinach od startu. Presja na wynik wyparowała :)

Ruszamy dalej. PK16 (Góra Monte Cassino, szczyt) zdobywamy niejako z marszu, bez większych problemów trochę ponad pół godziny po poprzednim PK. Dalej czeka nas punkt przy brzegu Odry (PK11 - słupek graniczny, krzak ok 10m na NE). Okolice na mapie zaznaczone jako bagno - może być ciężko. I tak jest. Droga najpierw mocno piaskowa zamienia się w błotną, z miejscami rozległymi kałużami. Dosyć długo jedziemy na miejsce wypatrując słupków. Przy którymś z kolei orientujemy się, że są one numerowane i ich numeracja jest naniesiona na mapę. Ten jest o jeden za daleko. Wracamy się kilkaset metrów i trochę szczęśliwie znajdujemy właściwy słupek na górce. Czas: 54min od poprzedniego. Tragedii nie ma więc jeszcze się nie poddajemy. Z punktu na mapie zaznaczona jest droga na północny-wschód. Próbujemy z kilkoma zawodnikami ją znaleźć. Nie udaje się jednak, tracimy sporo czasu brnąc po zabagnionych łąkach. W końcu odpuszczamy i wracamy w okolice poprzedniego punktu żeby dalej uderzyć na północ. Powrót wysysa z nas większość sił - błoto wciąga koła, oblepia przerzutki, chlapie na nogi. Te parę kilometrów pokonaliśmy w ponad pół godziny. Uderzamy na PK10 (stare drzewo, ok. 20m na SE od ruin). Po drodze jeszcze czyszczenie napędu patykiem z grubej warstwy błota. Z asfaltu w leśną drogę skręcamy prawidłowo. Dalej odmierzamy odległość żeby skręcić w odpowiednią przecinkę gdzie leży punkt. Jest skręt ale Krisowi nie zgadza się kąt czy kierunek drogi (jakoś tak argumentował) i przekonuje, żeby jechać dalej. Ulegam trochę zbyt pochopnie. Znów szukamy punktu nie w tej przecince gdzie trzeba. Minęła godzina i znów wracamy do punktu wyjścia. Wymierzamy, wjeżdżamy w pierwotnie namierzoną drogę i jak po sznurku docieramy do punktu. Popełniamy ten sam błąd co wcześniej - czyli nie uczymy się na błędach? Chyba tak. Dodatkowo okazuje się, że błądząc wcześniej przejeżdżaliśmy obok punktu dwa razy ale mając mylne pojęcie gdzie jesteśmy nie było szans na jego znalezienie. Punkt zdobyty po 2h40min.(!) od poprzedniego.

Robimy krótki popas - pękają kanapki, ciepła herbata. Motywacja spadła więc wdrażamy plan minimum, czyli zdobycia połowy punktów. Jedziemy w kierunku Mieszkowic i Kris rzuca pomysł, żeby ogrzać się na pierwszej lepszej stacji lub w barze. Pierwszy lepszy lokal otoczony jest groźnie wyglądającą młodzieżą. Kris mimo przemarznięcia nie chce ryzykować bitki więc ruszamy dalej i...mamy szczęście - otwarta pizzeria (było już po 23-iej). Krótka rozmowa z właścicielką i możemy wprowadzić rowery do środka. Robimy porządny popas - ciepła zupka, herbata. Kris suszy łachy przy kaloryferze. Rozleniwiamy się i żadnemu nie chce się ruszyć tyłka. Mamy jeszcze 8 godzin do zamknięcia mety i 4 punkty do zdobycia w planie minimum. Nie ma presji więc siedzimy. W końcu przyzwoitość nakazuje zbierać się i po ok. godzinie ruszamy dalej. Nagła zmiana temperatury powoduje u mnie stan delirium, którego przez parę minut nie jestem w stanie opanować. Dziwne i nieprzyjemne uczucie. Na PK12 (skrzyżowanie drogi z przecinką, na SE) docieramy bardzo szybko gnani przez wiatr wiejący w plecy. 45min później zaliczamy równie bezproblemowo kolejny punkt (PK15 - północno-wschodni brzeg jeziora na skraju lasu). Mamy jeszcze ponad 6h do zamknięcia mety. Dokładamy więc dwa punkty do planów minimum. Z PK15 (znów z wiatrem) docieramy do Grzymiradza i wjeżdżamy w las. Tutaj staje się coś, czego do końca nie rozumiemy. Jadąc drogą zaznaczoną na mapie (jedziemy w takim przekonaniu) lądujemy nie wiadomo gdzie. Próbujemy znaleźć przeprawę przez strumień i okalające je bagno ale jadąc wzdłuż nie udaje się. Po ok. godzinie znów wracamy do punktu wyjścia i znów najeżdżamy na prawidłową drogę trochę z pomocą spotkanych piechurów. Punkt (PK4 - most na rozebranej linii kolejowej, na dole na W) znajdujemy już gładko ale minęły 2h od poprzedniego. Morale spadło do zera więc wracamy do planu minimum :)

Zdobyć jeszcze jeden punkt i walnąć się do wyra w bazie - ten plan pasuje nam obu. W okolice PK5 (jaz, drzewo na NE od drogi) docieramy gładko choć Krisa po drodze łapie kryzys. Na miejscu nie zgadzają nam się drogi z mapą ale jadąc wg kompasu docieramy do jazu. Przeszukujemy w okolicy wszystkie drzewa a punktu brak. Po debatach dochodzimy do wniosku, że mogliśmy jakimś cudem wylądować w pobliskim Łąkominie. Uderzamy więc na zachód ale tam dobijamy do jeziorka. Wracamy do jazu i przeszukujemy drzewa jeszcze raz. Ten sam scenariusz (dojazd do jeziora żeby coś sprawdzić i powrót do jazu żeby przeszukać drzewa) powtarzamy trzy razy - za każdym razem pojawiały się jakieś nowe hipotezy do sprawdzenia :) Mija półtorej godziny! Morale mamy już na minusie. Dzwonimy do Daniela Śmieji ale on opowiada coś o małym jazie, który można przeskoczyć a ten tutaj jest spory. Rezygnujemy choć jeszcze pada pomysł pojechania wzdłuż strumyka. Jedziemy na południe i odbijamy na wschód. Po 100m widać w oddali światła czołówek. Jedziemy tam, mijają nas Ula Wojciechowska z koleżanką. Jest jaz, jest punkt, jest radość, jest rozpacz, jest zrezygnowanie. Prawidłowy jaz był 100m w linii prostej od tego "naszego".

Minęły 2h37min od zaliczenia poprzedniego punktu. Pozostaje nam zawinąć się do bazy. Powrót się dłużył a na deser zaliczamy jeszcze kilka kilometrów brukowanej drogi, na której wysiadły mi nadgarstki. W końcu meta. Na 14 godzin mamy tylko 9,5h jazdy, godzina spędzona w knajpie i 3,5 godziny łażenia w poszukiwaniu punktów (zrobiłem ok. 6km - tyle wyniosła różnica między licznikiem rowerowym a loggerem, który miałem przy sobie). W bazie standardowe oporządzenie się i zasypiamy ok. 8-ej. Pospaliśmy ze 2h i ze snu wyrwały nas brawa z zakończenia zawodów - my spaliśmy parę metrów dalej :)

Moja druga impreza organizowana przez Daniela Śmieję i drugi raz poległem nawigacyjnie - w zasadzie na własne życzenie. Linijka i kompas to u Daniela podstawa - mało jest punktów za darmo ale to właśnie przyciąga. Organizacja wzorowa, warunki na zgrupowaniu bardzo dobre. Pozostaje mi dopisać Nocną Masakrę do listy obowiązkowych imprez do zaliczenia w kolejnych latach.




  • DST 42.20km
  • Czas 01:24
  • VAVG 30.14km/h
  • VMAX 43.50km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • HRmax 168 ( 87%)
  • HRavg 147 ( 76%)
  • Kalorie 1194kcal
  • Podjazdy 105m
  • Sprzęt Szoszona
  • Aktywność Jazda na rowerze

Okolice Skierniewic

Niedziela, 11 grudnia 2011 · dodano: 10.01.2012 | Komentarze 0




  • DST 42.10km
  • Czas 01:25
  • VAVG 29.72km/h
  • VMAX 42.30km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • HRmax 167 ( 86%)
  • HRavg 148 ( 77%)
  • Kalorie 1160kcal
  • Podjazdy 90m
  • Sprzęt Szoszona
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pętla wokół Skier

Sobota, 3 grudnia 2011 · dodano: 10.01.2012 | Komentarze 0