Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi theli z miasteczka Skierniewice. Mam przejechane 14322.00 kilometrów w tym 4633.15 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.65 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy theli.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2011

Dystans całkowity:661.74 km (w terenie 311.00 km; 47.00%)
Czas w ruchu:34:29
Średnia prędkość:19.19 km/h
Maksymalna prędkość:56.40 km/h
Suma podjazdów:3946 m
Maks. tętno maksymalne:191 (99 %)
Maks. tętno średnie:159 (82 %)
Suma kalorii:29124 kcal
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:73.53 km i 3h 49m
Więcej statystyk
  • DST 36.70km
  • Teren 26.00km
  • Czas 01:58
  • VAVG 18.66km/h
  • VMAX 38.20km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • HRmax 164 ( 85%)
  • HRavg 133 ( 69%)
  • Kalorie 1349kcal
  • Podjazdy 65m
  • Sprzęt Unibike Luxor
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bolimowski

Sobota, 29 października 2011 · dodano: 31.10.2011 | Komentarze 0

Dzisiaj urządziłem sobie przełaje po Bolimowskim. Przejazd zielonym szlakiem pieszym do Joachimowa:












  • DST 27.60km
  • Teren 15.00km
  • Czas 01:04
  • VAVG 25.88km/h
  • VMAX 36.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • HRmax 162 ( 84%)
  • HRavg 138 ( 71%)
  • Kalorie 637kcal
  • Podjazdy 45m
  • Sprzęt Unibike Luxor
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bolimowski

Piątek, 28 października 2011 · dodano: 31.10.2011 | Komentarze 0




  • DST 16.20km
  • Teren 5.00km
  • Czas 00:47
  • VAVG 20.68km/h
  • VMAX 38.10km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • HRmax 172 ( 89%)
  • HRavg 134 ( 69%)
  • Kalorie 516kcal
  • Podjazdy 35m
  • Sprzęt Unibike Luxor
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozruch po chorobie

Wtorek, 25 października 2011 · dodano: 31.10.2011 | Komentarze 0

Bolimowski




  • DST 169.28km
  • Teren 100.00km
  • Czas 09:40
  • VAVG 17.51km/h
  • VMAX 56.40km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • HRmax 171 ( 89%)
  • HRavg 141 ( 73%)
  • Kalorie 8438kcal
  • Podjazdy 1445m
  • Sprzęt Trek 8500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Harpagan 42 Elbląg

Sobota, 15 października 2011 · dodano: 17.10.2011 | Komentarze 4

To mój 10-ty start w Harpaganie. Limit pecha na ten rok wyczerpałem więc jadąc do Elbląga liczę na dobry start i dobry wynik. Założenia przed sezonem były takie, żeby zmieścić się w pierwszej 20-tce na edycji wiosennej lub jesiennej. Wiosenny start zakończyłem rozbiciem siebie i roweru więc pozostało mi dobrze zaprezentować się na jesiennej edycji :)

Prognozy przed wyjazdem nie napawały optymizmem - chłodno i deszczowo. Wyjeżdżamy w piątek z tradycyjną parogodzinną obsuwą. Na miejscu meldujemy się ok. 19tej i znajdujemy jeszcze niezłą miejscówkę na antresoli sali gimnastycznej. Rozstawiamy się i ruszamy "w miasto" na kolację i zakupy. Wieczorem jeszcze standardowe szykowanie, odbiór pakietu startowego i krótko po 23 kładziemy się spać. Sen znów (jak przed każdym Harpem na sali) płytki dodatkowo przerywany jest głośnym dudnieniem deszczu w dach sali. Pobudka o 5-tej - w zasadzie nie trzeba nastawiać budzika bo większość wstaje właśnie o tej godzinie. Mam trochę dylematów z dobraniem ubioru. Ostatecznie, jak się okazało, dobrałem strój idealnie.

Rozdanie map następuje punktualnie o 6:27. Tym razem założyłem sobie, żeby dokładnie wyznaczyć wariant przejazdu i użyć dodatkowo mazaka. Wariant wyznaczam dokładnie ale mazaka znów nie wyciągam - może się kiedyś przełamię :) Ruszamy o 6:37. Kris już wcześniej postanawia jechać ze mną, Bart woli nawigować samemu. Na PK19 docieramy wariantem bezpiecznym, od wschodu. Czasowo nie jest źle. Pojawia się pierwsze błotko ale całkiem jeszcze przejezdne. Niestety na wyjeździe z punktu przekombinowuję - przedzieramy się przez ogródki działkowe i trochę minut tam niepotrzebnie tracimy.
PK8 (Krasny Las, południowa strona bagna). Asfaltem docieramy w miarę szybko jednak odbijamy w stronę punktu trochę za wcześnie i jakieś 100m przebijamy się zaoranym polem. Do punktu prowadzi totalnie zabłocona droga. Prowadzimy rowery. Wychodząc z punktu robimy kilkuminutową przerwę - ochraniacze zsunęły mi się z nóg - wypełniły się całkiem błotem. Błotem oblepione były też całkiem buty aż po kostki. Czyszczenie rękawicami powoduje, że zmieniają one kolor i z umiarkowanie suchych zamieniają się na totalnie mokre.
Asfaltem docieramy do Próchnika gdzie wjeżdżamy w teren na czerwony szlak pieszy wraz ze sporą grupą innych zawodników (m.in. Niewe i Josivem). Przeprawa przez rzeczkę i tutaj się rozdzielamy. Uderzam z Krisem dalej czerwonym szlakiem chcąc zaatakować PK15 (Próchnik, polanka nad potokiem Kamienica) od północy, reszta odbija ścieżką wzdłuż strumienia. Pomysł miałem dobry ale zabrakło konsekwencji. Po dotarciu na skraj lasu odbiliśmy na azymut. Początkowo prowadziła nawet jakaś ścieżka ale kilkaset metrów dalej przebijaliśmy się już po kniejach. Teren bardzo mocno pofałdowany. W końcu docieramy po błotach do strumienia. Punktu nie ma ale postanawiamy iść wzdłuż strumienia. Chwilę później dogania nas towarzystwo, które od początku atakowało punkt wzdłuż potoku. Przeprawiamy się przez totalne bagna i błota.


Mija bardzo dużo czasu i ucieka sporo sił. W końcu przemoknięci docieramy do celu. Minęło 80 minut od zaliczenia poprzedniego punktu. Dojazd do punktu oczywiście był od północy - prawie po leśnej autostradzie ale...wiedzieli o tym chyba tylko tubylcy. Wyjeżdżamy z punktu do asfaltu. Kris chce gdzieś przysiąść i wyczyścić ochraniacze i buty zapchane błotem. Kierujemy się na zachód - w oddali widać przystanek autobusowy gdzie lokujemy się. Mija kilka ładnych minut. Jest 9:30. Minęły 3 godziny od startu, mamy zdobyte trzy punkty. Wszelkie nadzieje na dobry wynik prysły. Mobilizacja do spinania się też. Ruszamy - najpierw zjazd w kierunku Zalewu Wiślanego, później wspinka. Na zjeździe z zaniepokojeniem stwierdzam, że...nie mam hamulców. Śruby wykręciłem do końca ale skończyły się klocki hamulcowe z przodu i z tyłu - błoto załatwiło je na amen. Zapasowe oczywiście zostały w bazie więc dzisiaj już nie poszaleję. Na PK16 (Kadyny, wieża widokowa) docieramy w miarę szybko choć nie optymalnym wariantem. Tempo mocno spadło, jedziemy już bez żadnej spinki.


Punkt zaliczony i uderzamy na PK20 (Święty Kamień). Najpierw asfaltem, potem czerwonym szlakiem, dosyć mokrym ale przejezdnym. Końcówka to odbicie w błotny las a ostatnie kilkaset metrów z buta - to jedyny punkt, który możemy zaliczyć bez rowerów choć wielu dociera do punktu wzdłuż pobliskich torów.
Z PK20 mamy zamiar jechać na PK10. Zbaczamy jednak z czerwonego szlaku jadąc z grupką napieraczy. Po kilku minutach zauważam to ale uznaję, że bez sensu jest korygować błąd i wracać się. Następuje szybka zmiana planów. Skoro nie ma już presji na wynik to jest plan zebrania tłustszych punktów, nie oddalając się za daleko i spokojnie wrócić na metę. Jedziemy więc na PK17 (Zajączków, za górką na wschodzie). Czeka nas tam długi przebieg po asfalcie. Po tych błotach tego nam właśnie trzeba. Szybko jednak zmieniamy zdanie. Jedzie nam się ciężko, przemoczone ubranie powoduje uczucie przenikliwego zimna. Szczególnie mocno dostają dłonie i stopy. Psycha mocno siadła tak jak i tempo jazdy. Wjazd w teren w okolice 17-tki przyjmuję z ulgą i to mimo wpakowania się znów w wielkie błota. Do punktu docieramy mozolnie ale bez problemów jednak mija kolejne 80 minut. Nakreślam dalszy plan jazdy. Jedziemy na PK14 po drodze zaliczając PK4 i PK3 a następnie odwrót do mety i zaliczanie po drodze co się da.

Z 17-tki znów bagnami uderzamy na południe. Dalej łąkami przez Karszewo przecinamy drogę ekspresową i jesteśmy w Błędowie. Wariant był mocno ryzykowny biorąc pod uwagę warunki i klasę drożni, którą jechaliśmy ale na sam punkt docieramy w przyzwoitym czasie 50min. Na PK14 (Chruściel, wiata przy ścieżce przyrodniczej) czeka nas znów długi przebieg. Odpuszczamy wariant asfaltowy i przebijamy się z czwórki terenem a mimo to na punkcie meldujemy się po 49 minutach. Na PK14 jakoś wstępuje we mnie nowa nadzieja. Mamy jeszcze 4,5h do mety i w planie maksymalnym 5 punktów do zdobycia. Pobliski PK6 odpuszczamy. Stwierdzam, że jest ryzyko obsuwy czasowej i lepiej będzie w razie czego zaliczać bliski mety PK5. Decyduję też, że PK3 zdobędziemy po (a nie przed) PK13 jeśli zmieścimy się w założonym wcześniej czasie. W drodze na PK13 mocno przyspieszam. Droga początkowo asfaltowa kończy się 7-kilometrowym odcinkiem kocich łbów - masakra dla pleców i nadgarstków. PK13 (Słobity, przepust) zaliczamy sprawnie. Wiem już, że PK3 musimy odpuścić - w pobliskich Młynarzach jesteśmy za późno, żeby wyrobić się ze zdobyciem reszty założonych punktów. Kris zalicza zgon. Chce się odłączyć ale proponuję chwilę przerwy przy sklepie i zjedzenie czegoś. Na moment to pomaga jednak przy skręcie na PK12 (Kwietnik, szczyt górki) ostatecznie podejmuje decyzję, że nie zalicza tego punktu. Jadę dalej samemu. W drodze na punkt spotykam Barta, który przekonuje mnie, że droga na punkt to rzeźnia. Zaniepokoiłem się trochę jednak na punkt docieram szybko. Mam ponad 2 godziny do mety. Spokojnie powinienem zdobyć jeszcze dwa punkty. I tutaj popełniam pierwszy chyba tego dnia poważny błąd. Zamiast wrócić tą samą drogą - praktycznie cały czas z górki - uderzam na zachód chcąc skrócić sobie powrót o kilometr. Decyzję podejmuję z takim przekonaniem jakbym wcześniej nie brodził po kostki w błotach. Próbuję przebić się przez teren zaznaczony na mapie jako bagno - można sobie wyobrazić jak to wyglądało dodatkowo po deszczach. Tracę tutaj cały zapas czasu. Pół godziny trwa przeprawa do pobliskiego asfaltu. Zaczyna grozić mi to, że nie zdążę zaliczyć nawet jednego z pozostałych dwóch punktów.

W końcu asfalt - wycinam do przodu prosto na punkt. Po drodze dostaję dwie sprzeczne informację o PK18 (Weklice, wodospad) - od Krisa, że punkt jest banalny i od Barta, że wykończy mnie totalnie. Na punkt docieram szybko jednak już widzę, że wyjazd będzie ciężki - sporo pod górkę i to w dodatku wszystko w błocie. Na punkcie jestem o 17:21. Z punktu już nie ryzykuję wyjazdu błotem - zarzucam rower na plecy i na przełaj najpierw pod górkę i przez drut kolczasty a następnie przez podmokłą łąkę zapieprzam na pieszo. Dalej idzie już w miarę gładko. Boję się trochę spóźnienia ale droga do samego Elbląga od ekspresówki jest praktycznie cały czas z górki. Prędkość 45-50km/h utrzymuję aż do granic miasta. Tutaj zaprocentowało to, że porządnie przestudiowałem plan miasta i na metę docieram jak po sznurku, praktycznie najkrótszą drogą.

W bazie jest już Bart, nie ma Krisa. Okazuje się, że pojechał jeszcze zaliczać PK5. Marzę o gorącym prysznicu ale gdy wreszcie dostaję się do niego dostaję strzał z chłodnej wody - trudno, nie można mieć wszystkiego :) Idę do biura odbić chipa i sprawdzić wyniki i tutaj zaskoczenie - jestem na 21 miejscu na 360 zawodników. A więc trasa nie tylko mnie dzisiaj pokonała. Zaliczyłem 11PK zbierając 42 punkty wagowe. Z chłopakami udajemy się jeszcze do pobliskiej pizzerii, gdzie pochłaniamy zasłużone pizze zapijając browarkiem.

To był mój 10ty Harp i najtrudniejsza dotychczas trasa ze wszystkich moich startów w PPMach. W pierwszej szóstce zawodników pięciu było z Elbląga (a trzej pierwsi jechali razem). Na pewno tubylcom było łatwiej omijać pułapki zastawione przez Budowniczego trasy. Swoją drogą to pojechał chłopak po bandzie z punktami na TR. I bez "pomocy" pogody ciężko byłoby zaliczyć komplet. Tereny na rower wokół Elbląga są zacne - tylko pozazdrościć miejscowym. Założeń przedsezonowych nie udało się wykonać - zabrakło zaledwie jednego miejsca :) Przyznam jednak szczerze, że kierując się już na metę nie liczyłem na miejsce nawet w pierwszej setce.

A tak wyglądał mój rower po zawodach (dzięki Bart za foty):





  • DST 25.20km
  • Teren 14.00km
  • Czas 01:05
  • VAVG 23.26km/h
  • VMAX 37.50km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • HRmax 170 ( 88%)
  • HRavg 138 ( 71%)
  • Kalorie 780kcal
  • Podjazdy 60m
  • Sprzęt Unibike Luxor
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bolimowski

Środa, 12 października 2011 · dodano: 17.10.2011 | Komentarze 0

Miało być asfaltami...




  • DST 114.66km
  • Teren 50.00km
  • Czas 06:02
  • VAVG 19.00km/h
  • VMAX 38.50km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • HRmax 180 ( 93%)
  • HRavg 153 ( 79%)
  • Kalorie 5539kcal
  • Podjazdy 336m
  • Sprzęt Trek 8500
  • Aktywność Jazda na rowerze

PreHarp Łucznica

Sobota, 8 października 2011 · dodano: 17.10.2011 | Komentarze 0

Mój trzeci start na Otwockim MTBO i...trzecia porażka. Impreza jak zwykle świetnie zorganizowana - wielkie brawa. W końcu zawody z niebanalną nawigacją. Ostatnie starty na PPMach sprowadzały się do mocnego napierania i tylko kontrolowania mapy co jakiś czas praktycznie bez użycia kompasu. Tutaj tak nie było. Po rozdaniu map Organizatorzy zafundowali nam dodatkowo szukanie punktów na mapie - były tak skutecznie wtopione w mapę i niepozornie zaznaczone, że osobiście miałem problem z szybkim ich zlokalizowaniem. Wybór kolejności zaliczania punktów sprawił mi trochę problemów i ostatecznie okazało się, że popełniłem kosztowny błąd źle obierając końcowy wariant przejazdu.
Do zaliczenia całej trasy zabrakło mi 10 minut. Z drogi na ostatni punkt ostatecznie zawróciłem w połowie wiedząc już, że zaliczyłbym spóźnienie i spokojnie dotoczyłem się do mety. Zaliczyłem dwie wtopy nawigacyjne (PK2, gdzie z ekipą Niewe i Gora pogubiliśmy się na przecinkach - szczęśliwie dla nas bez dużej straty) i PK13 (znów z Niewe i Gorem, których spotkałem ponownie po rozstaniu się z nimi na PK2). PK13 to IMO perełka nawigacyjna. Wielu (większość?) chyba tam poległa. My utopiliśmy ok. 20 minut. Swoje szanse na dobry wynik i zaliczenie całości pogrzebałem jednak na bagiennym PK11, gdzie wybrałem autorski wariant przebijania się przez podmokły las na południe. Kolejny punkt zaliczyłem dopiero po godzinie i końcówkę zmuszony byłem robić tempem maratonowym a i tak to nie wystarczyło.
Zrobiłem jeszcze jeden błąd - w doborze ubioru. 10 stopni, silny wiatr i przelotne opady deszczu sugerowały raczej ciepłe ubranie. Tymczasem wyletniłem się maksymalnie i przez większość trasy szczękałem zębami. Mimo wszystko impreza jak zwykle bardzo mi się podobała. Świetne przetarcie przed Harpaganem.

Z cyklu "pecha ciąg dalszy": przed startem rozszczelnił mi się bukłak i jechałem z mokrymi plecami. Mam nadzieję, że to koniec tego typu przygód.




  • DST 46.10km
  • Teren 16.00km
  • Czas 02:03
  • VAVG 22.49km/h
  • VMAX 35.60km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 165 ( 85%)
  • HRavg 134 ( 69%)
  • Kalorie 1406kcal
  • Podjazdy 60m
  • Sprzęt Unibike Luxor
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bolimowski

Czwartek, 6 października 2011 · dodano: 31.10.2011 | Komentarze 0




  • DST 102.30km
  • Teren 45.00km
  • Czas 05:19
  • VAVG 19.24km/h
  • VMAX 53.60km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • HRmax 172 ( 89%)
  • HRavg 141 ( 73%)
  • Kalorie 4106kcal
  • Podjazdy 755m
  • Sprzęt Trek 8500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Odyseja - dzień drugi

Niedziela, 2 października 2011 · dodano: 31.10.2011 | Komentarze 0

...




  • DST 123.70km
  • Teren 40.00km
  • Czas 06:31
  • VAVG 18.98km/h
  • VMAX 52.30km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • HRmax 191 ( 99%)
  • HRavg 159 ( 82%)
  • Kalorie 6353kcal
  • Podjazdy 1145m
  • Sprzęt Trek 8500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Odyseja Pechowa - dzień pierwszy

Sobota, 1 października 2011 · dodano: 06.10.2011 | Komentarze 7

Zeszłoroczny start w Odysei był dla mnie przełomowy - tamta porażka (a nawet upokorzenie) sprawiła, że popracowałem nad sobą i w tym roku miałem więcej frajdy ze startów. Z samą Odyseją miałem też małe porachunki - w zeszłym roku wlokłem się w ogonie i wyraźnie odstawałem od Krisa, z którym jechałem w parze. W tym roku na szczęście organizatorzy wprowadzili możliwość startu Solo, z czego skwapliwie skorzystałem.

Wyjazd zaczął się pechowo - w drodze do Buska-Zdroju, gdzie mieliśmy naszą bazę noclegową, trafiłem psa na jakiejś wiosce. Szczęście w nieszczęściu, że zdążyłem przyhamować i zwierzak odbił się tylko od zderzaka. Niemniej kilka km dalej po nagłych, dziwnych odgłosach wydobywających się spod samochodu zmuszony byłem zatrzymać się w totalnej ciemnicy. Po uderzeniu zderzak (z miękkiego plastiku) wgiął się powodując pęknięcie błotnika który tarł o asfalt. Pół godziny wycinałem (doświetlając czołówką) kawałek zbędnego plastiku za pomocą obcążków centymetrowej długości.

Na miejsce startu w Pińczowie stawiamy się wcześnie bo prawie godzinę przed startem. Dzień wcześniej uzgadniam z napieraj.pl dowiezienie mi na start podstawkę mapnika, której mi brakuje do kompletu. Upewniam się też telefonicznie, że zawodnik z napieraja na pewno podstawkę weźmie ze sobą. W sobotę, 20 minut przed startem dowiaduję się, że zapomniał zabrać :( Zdenerwowanie miesza się ze zrezygnowaniem. Zastanawiam się co zrobić. Idę na start i odbieram mapę. Mam blat mapnika więc postanawiam coś z tego wyrzeźbić. O 10-tej jest start. Wszyscy jadą a ja wracam do samochodu i kombinuję z zamontowaniem blatu mapnika do kierownicy. Po kilku próbach przeczepiam go za pomocą podwójnego zipa. Blat lata na prawo i lewo ale mniej-więcej trzyma się kierownicy. Ruszam 15 minut po wszystkich. Z tego wszystkiego nie wyznaczyłem przebiegu trasy i robię to na pierwszych kilometrach podczas jazdy.

Uderzam na PK13 (skrzyżowanie przecinek). Jadę szybko chcąc nadrobić stracony czas. Mapa trzyma się nieźle ale jest zdecydowanie za nisko. W dodatku zasłoniłem licznik na tyle skutecznie, że nie jestem w stanie kontrolować ani czasu ani kilometrażu. Na punkt docieram szybko i bez zbędnego marudzenia ruszam na PK12 (róg pola). Na asfalcie dochodzi mnie dwóch zawodników z kategorii MM. Jedziemy mocno na zmiany. Dla mnie okazuje się za mocno. Jedziemy pod wiatr i po paru kilometrach naprawdę mocnego tempa puszczam na chwilę koło i nie jestem już w stanie podciągnąć. Jadę więc dalej swoim tempem. Chwilę później dociąga do mnie Adam Wojciechowski. Proponuję jazdę na zmiany i jego tempo zdecydowanie bardziej mi odpowiada. Asfalt mija szybko i wjeżdżamy w polne, nierówne drogi w okolicach punktu. Na jednym z dołków słyszę głuchy trzask pod tyłkiem. Zatrzymuję się i po prostu nie wierzę własnym oczom - złamałem siodełko. Jeden z prętów całkiem się rozpadł, drugi mocno się zgiął. Nie ma nawet jak tego naprawić.




Zostawiam siodełko tak jak jest - wiozę torebkę podsiodłową z jedzeniem więc nie chcę ruszać całości - w małym plecaku nie mam na to miejsca. Próbuję jechać. Siedzieć normalnie już się nie da - siodełko od razu nurkuje na tylne koło i nie ma mowy o pedałowaniu. Jedyny punkt oparcia to czubek siodła, który opiera się na jarzmie sztycy. Jadę więc na wpół stojąco i docieram tak na punkt. Tam zastanawiam się co zrobić i postanawiam jechać ile się da a w razie czego najkrótszą drogą wrócić na metę. Wypracowałem pozycję na wpół stojąc na pedałach, z ciężarem przeniesionym na ręce i tylko lekkim punktowym oparciem na czubku siodełka. Często też wstaję i jadę na stojąco przy niskiej kadencji.

Tak docieram do PK11 (koniec drogi szutrowej) do którego to punktu prowadzi droga przez ciekawy wąwozik. Przebieg na PK10 (skrzyżowanie przecinek) przekombinowałem. Uderzam od północy szutrową drogą ale przejeżdżam właściwy zjazd i pokonuję dodatkowo prawie kilometr wzdłuż lasu. Nie żałuję jednak. Zaliczam niesamowity zjazd wąwozem pod sam skręt na właściwą ścieżkę na punkt. W drodze na PK7 (figurka) pojawia się trochę piachu. Na PK7 czuję już duży dyskomfort z siedzenia na czubku siodełka - coraz częściej jadę całkiem na stojąco i o dziwo z niezłą prędkością. Z PK7 wyjeżdżam na zachód polną, zarośniętą drogą. Trochę się tutaj dałem nabrać gdyż początek był asfaltowy i wydawało się, że tak będzie do końca. Dojazd w okolice PK4 (skrzyżowanie przecinek) to pierwsze mocniejsze podjazdy (wcześniej podjazdy były raczej łagodne). Wjeżdżając w teren w okolicach samego punktu muszę podprowadzać - jest naprawdę stromo. Za to zjazd w tym samym miejscu poprawia mi mocno humor. Droga do pobliskiego PK3 (rozwidlenie ścieżek) mija mi szybko. Tuż przed samym punktem mam jakieś niepotrzebne wątpliwości i cofam się kilkaset metrów szukając zjazdu.

Wyjeżdżam z PK3 na zachód przedzierając się przez zarośniętą drogę. Chwilę później droga zanika i już z rowerem pod pachą przebijam się kilkaset metrów przez mocno dziki las do pobliskiej polany. Do PK2 (zakręt ścieżki/dolina) znów prowadzi fajny, kręty zjazd ścieżką w lesie. Niestety chwilę później trzeba tę drogę znów pokonać - tym razem pod górę. Na PK1 transformator/bufet) droga jest szybka i prosta choć mocno pofałdowana.




Bufet w połowie trasy to świetny pomysł na takich zawodach. Jechałem już z pustym bukłakiem. W drodze na PK5 (skrzyżowanie dróg) dopada mnie kolejny tego dnia pech. Na jednej z wiosek skutecznie atakuje mnie pies. Mimo iż jechałem w miarę szybko, dobiegł (po cichu) i złapał mnie za kostkę kalecząc ją. Zatrzymuję się i zsiadam z roweru ale pies jest na tyle bezczelny, że znów próbuje mnie ugryźć. Nie mam wyjścia i muszę bronić się kamieniami i kopniakami. To na szczęście wystarcza do ostudzenia zapałów zwierzaka.

PK6 (paśnik) zlokalizowany jest na Wielkiej Górze. Górę widać już z paru kilometrów i zapowiada się solidna wspinka. Rzeczywiście do punktu jest 1,5 kilometra wspinaczki najpierw asfaltem, potem szutrową drogą a na koniec leśną ścieżką. Zjazd drugą stroną góry jest naprawdę szybki. Chyba osiągam tam swój Vmax tego dnia. W okolice PK8 (skrzyżowanie ścieżek) docieram szybko asfaltami ale końcowe 2km to podjazd w cięższym terenie, mocno nierówną ścieżką a chwilami prowadzenie roweru zaoranym polem. Pozostały dwa punkty. W tym momencie zorientowałem się, że wpadłem w pułapkę zastawioną przez orgów :) Między ostatnim punktem PK14 położonym blisko przedostatniego PK9 nie ma prostego przebiegu - brak jest przeprawy przez rzekę, czego nie wychwyciłem od razu. Wyszedł w tym momencie brak przestudiowania mapy przed startem (a to wszystko przez zamieszanie z mapnikiem). Trudno, trzeba zapłacić za błąd. Na PK9 (skrzyżowanie dróg) jadę już na stojąco - czuję, że tyłek mam mocno obtarty i każda próba posadzenia go na czubku siodełka wywołuje ostry ból. Nogi od ciągłej jazdy na stojąco też ledwo ciągną - jadę na skraju skurczy mięśni. W dodatku droga wiedzie odkrytym terenem pod wiatr. Docieram do punktu siłą woli i uderzam do Pińczowa. Tam droga ciągnie się jeszcze bardziej. To chyba jedne z trudniejszych kilometrów zrobionych przeze mnie na rowerze. Z pobliża mety muszę jeszcze cofnąć się na ostatni punkt, który powinienem był zaliczyć jako pierwszy. PK14 (rozwidlenie ścieżek) wita mnie jeszcze kopnym piachem. Ostatnie kilometry jadę powoli. Boję się trochę o kolana, które od kilkunastu kilometrów mnie bolą.

Na metę wjeżdżam z kompletem punktów po 7h od startu. Słaniam się na nogach, boli mnie praktycznie wszystko. Nie mogę siedzieć, nie mogę chodzić. Pakujemy się szybko i ruszamy do bazy noclegowej. Wieczorem ruszamy jeszcze w poszukiwaniu siodełka - bez tego nie zdecyduję się na start następnego dnia. Udaje się znaleźć szeroką kanapę w jednym z marketów :) Nie wybrzydzam jednak w takiej sytuacji.

Trudny dzień, były to dla mnie ciężkie kilometry. Tętno średnie wysokie - praktycznie nie byłem w stanie odpoczywać na rowerze siedząc. Z pozytywów: na niecałe 7h czas zmarnowany na postoje (podbijanie punktów, postój na bufecie, sięganie po jedzenie czy zastanawianie się nad mapą) to tylko 20min - wartość wcześniej u mnie niespotykana.