Info
Ten blog rowerowy prowadzi theli z miasteczka Skierniewice. Mam przejechane 14322.00 kilometrów w tym 4633.15 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.65 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 54909 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2012, Lipiec3 - 12
- 2012, Czerwiec8 - 9
- 2012, Maj9 - 15
- 2012, Kwiecień14 - 27
- 2012, Marzec16 - 1
- 2012, Styczeń2 - 0
- 2011, Grudzień3 - 0
- 2011, Listopad9 - 0
- 2011, Październik9 - 11
- 2011, Wrzesień15 - 10
- 2011, Sierpień21 - 12
- 2011, Lipiec10 - 19
- 2011, Czerwiec12 - 59
- 2011, Maj19 - 12
- 2011, Kwiecień14 - 55
- 2011, Marzec10 - 14
- 2011, Luty6 - 2
- 2011, Styczeń2 - 0
- 2010, Listopad1 - 0
- 2010, Październik4 - 0
- 2010, Wrzesień10 - 0
- 2010, Sierpień11 - 0
- 2010, Lipiec3 - 0
- 2010, Czerwiec5 - 0
- 2010, Maj8 - 0
- 2010, Kwiecień5 - 0
- 2010, Marzec3 - 0
- 2010, Luty2 - 0
- 2009, Październik3 - 0
- 2009, Wrzesień1 - 0
- 2009, Sierpień12 - 0
- 2009, Lipiec3 - 0
- 2009, Czerwiec1 - 0
- 2009, Maj4 - 2
- 2009, Kwiecień6 - 1
- DST 307.90km
- Teren 170.00km
- Czas 15:37
- VAVG 19.72km/h
- VMAX 42.50km/h
- Temperatura 12.0°C
- HRmax 179 ( 93%)
- HRavg 139 ( 72%)
- Kalorie 13044kcal
- Podjazdy 1547m
- Sprzęt Santa Cruz Blur LT
- Aktywność Jazda na rowerze
Grassor Szwecja ;)
Niedziela, 26 czerwca 2011 · dodano: 28.06.2011 | Komentarze 15
O Grassorze czytałem już parę lat temu. Dystans optymalnej trasy 300km i 24h w siodełku wydawał mi się jakimś kosmosem. W tym roku postanowiłem przełamać się i wystartować. Do startu podszedłem z należnym respektem. Z góry odrzuciłem szarżowanie, miała być spokojna jazda własnym tempem bez forsowania się. Nie wiedziałem czego spodziewać się ani po swoim organizmie, ani po trasie ani po jeździe (nawigowaniu) w nocy. Cel jaki sobie założyłem to wytrwać 22h w siodełku, nie dać zjeść się wilkom w nocy i spróbować zbliżyć się do tych 300km. O 12:00 w niedzielę, gdy zamykana była meta musiałem być jakieś 70km dalej więc te 2h uszczknąłem sobie wcześniej i tak bez wiary, że dałbym radę dotrwać tyle czasu nie zaliczając zgona i nie tracąc ogólnej chęci do życia ;)
Wszystko poszło w tym starcie na opak:
1. Spodziewałem się przede wszystkim błądzenia w nocy - nic takiego nie miało miejsca.
2. Miałem polegać na całkiem niezłych przebłyskach dobrej nawigacji - nic takiego się nie pojawiło :)
3. Liczyłem się z tym, że zaliczę zgon na siodełku, wysiądą mi nogi, ręce, tyłek - przejechałem jednak 22h i czułem się na tyle dobrze, że spokojnie kilka następnych godzin machnąłbym spokojnie.
4. Liczyłem się z tym, że zasnę na siodełku albo w najlepszym razie w przydrożnym rowie - nawet razu nie ziewnąłem w całych zawodach i jeszcze parę godzin później (po czym nagle zaliczyłem zgon zakończony 15h snem ;))
5. Naczytałem się o punktach pochowanymi za drzewami i trudnymi do znalezienia - poza moimi błędami nawigacyjnymi punkty były po prostu w miejscach w których miały być :) Jeśli tylko nie robiłem głupiego błędu, punkt znajdowałem jak po sznurku (dobre opisy punktów i precyzyjnie zaznaczone na mapie).
MASAKRYCZNA NAWIGACJA - taki w sumie powinienem dać podtytuł tej relacji. Zrobiłem 308km (czyli więcej niż wynosi optymalny przebieg trasy) i zaliczyłem tylko 13 z 20 punktów kontrolnych (PK). Tego dnia (a raczej w tych dniach) nikt nie powinien mi dawać mapy do ręki :)
Na miejsce startu przybywam niestety bardzo późno - zaledwie 30min przed 12-tą. W dodatku nie jestem do końca naszykowany, nie mam picia, do jedzenia parę batonów i dwie bułki. Małe zakupy miałem zrobić przed startem ale 60km prowadzące do Szwecji (tej niedaleko Wałcza) pokonywałem w półtorej godziny (koszmar!) i cały zapas czasu szlag trafił. Odbieram numer, przebieram się i szykuję rower. W efekcie na start przyjeżdżam zaraz przed 12-tą, gdy wszyscy już przestudiowali mapę. Rzucam okiem. Zaznaczone 4 punkty - resztę trzeba dorysować samemu odkrywając kolejne punkty na tych już znalezionych. Start i...zanim się obejrzałem, wszyscy pojechali, pobiegli, pokuśtykali itd. Jednym słowem odjeżdżam ostatni. Będzie to miało za chwile swoje przykre konsekwencje. Nie kupuję w miasteczku (wiosce?) żadnego picia, wlewając do bukłaka ledwie pół litra wody, którą miałem w samochodzie. Zamierzam zaraz po zdobyciu pierwszego punktu odwiedzić najbliższą wioskę i uzupełnić zapasy.
Pierwszy punkt PK9 (fundament wieży) - wydaje się prosty. Jadę mijając piechurów i liczę przecinki. Po chwili nadciągają ciemne chmury i lunął deszcz. Szybko zarzuciłem na siebie kurtkę przeciwdeszczową i z pochyloną głową ruszyłem przed siebie. Zamiast liczyć przecinki skupiłem się na tym, żeby nie zmoknąć zbyt mocno. Dotarłem do mostku na rzece - znaczy się delikatnie przestrzeliłem właściwą przecinkę. Wracam - przecinka ma być po 300m. Jest po 50m - pewnie mapa niedokładna albo zmieniły się w międzyczasie przebiegi przecinek. Jadę przecinką, po 500m ma być zakręt w prawo 30 stopni, po którym to skręt w przecinkę prowadzącą do punktu. Jest zakręt w lewo 30 stopni - mapa niedokładna albo zmieniły się w międzyczasie przebiegi przecinek. Jest delikatny zakręt w prawo i przecinka ale po 600m - NA PEWNO mapa niedokładna albo zmieniły się w międzyczasie przebiegi przecinek :) Takim to sposobem umysł nagina rzeczywistość. Po kolejnych kilkuset metrach JEST. Wieża (ambona) myśliwska. Co z tego że cała? Na pewno zdążyli postawić nową albo też fundamenty starej są niedaleko :) Szukam punktu - nie ma. Ale to Grassor - tu się podobno szuka punktów po drzewach i krzakach. Robię więc inspekcję WSZYSTKICH drzew w promieniu 20m od miejsca, gdzie stoi wieża (ambona), potem 50m. Punktu nie ma. Więc te legendy o punktach pochowanych tak że nie można ich znaleźć to nie legendy. AHA! Może to nie ta przecinka? Wracam do mostku i próbuję jeszcze raz. Naginam po raz kolejny rzeczywistość (mapa niedokładna albo zmieniły się w międzyczasie przebiegi przecinek!!!). Przeszukuję jeszcze większe knieje niż poprzednio knując historię o fundamencie wieży, który to fundament pewnie zasypały piaski i tylko budowniczy trasy wie o tym, że fundamenty kiedyś tu były ale się zmyły (a raczej zasypały). Nie ma punktu, minęło 90 minut od startu. Wracam po raz kolejny do mostu. Rozglądam się po okolicy. Ooooo!!! Zielony szlak wymalowany oczojebną farbą na mostku. Rzut oka na mapę. Jest szlak, niech to szlag. A punkt tkwi sobie radośnie 4KM NA PÓŁNOC od miejsca, w którym się znajduję. Mistrzostwo świata. Jadę nieźle wkurzony i po 20 minutach jestem na miejscu. Tym razem bez naginania rzeczywistości. Jest droga, jest skręt 30 stopni, jest 400m dalej przecinka, i JEST PUNKT. Wprawdzie fundamentów wieży nie znalazłem ale miałem już je gdzieś. Pierwszy punkt zdobyty prawie po 2h - w życiu tak nie pobłądziłem (a parę startów na ppmach zaliczyłem)! Pozamiatane. Gdzie jest meta? Czas wracać?
Dorysowuję dwa punkty - 10-tkę na Północy i 6-tkę na Południu. Skoro jakiekolwiek szanse na wynik powyżej dna są już zaprzepaszczone to jadę rekreacyjno-krajobrazowo. I mam chłonąć doświadczenie bo już na samym początku Grassora wiem, że za rok będę się rehabilitował :)
W bukłaku Sahara, na Północy nie widać terenów ze sklepami opływającymi w izotoniki a na Południu Wałcz - w sam raz na napełnienie bukłaka oraz zajedzenie smutków i stresów zdobywania punktów w moim wykonaniu.
W Wałczu robię konkretny popas wydając połowę aktywów, które ze sobą wziąłem :) Obok Wałcza jest PK6 ale na południowy-zachód inny punkt, który bardziej mi pasuje. Na PK6 wrócę z PK5 bo będzie mi po drodze na jeszcze kolejny punkt. Już kilometr za miastem mam wątpliwości - a co jeśli na PK5 objawi się jakiś punkt na Wschodzie? Nie dopuszczam takiej myśli do siebie :)
Na PK5 (przepust, na dole nasypu, ok. 30m na SE) postanawiam dotrzeć terenem - tak w ogóle z daleka od asfaltów, takie mam postanowienie na dzisiaj :) Dobry pomysł to nie był bo polna droga (ok. 6km) nie jest za specjalna. Niemniej docieram w okolice punktu, szukam nieczynnych torów kolejowych ale po tych zostało tylko wspomnienie. Nasypem docieram do przepustu i po chwili mam PK5 - taki punkt był mi potrzebny, ku pokrzepieniu serca, na zachętę, taki pucharek "za zajęcie pierwszego miejsca" ;) Punkt zaliczony po ponad godzinie ale popas w mieście trochę czasu też mi zabrał.
Nabieram chęci do dalszej zabawy. Chwilę później mina mi rzednie. Dorysowuję nowy punkt - oczywiście punkt na Wschód od obecnego! Niweczy to moje plany powrotu przez Wałcz do PK6. Nie szkodzi - ten punkt jest tak blisko startu/mety, że zaliczę go sobie na końcu. Aha! Nigdy się takich punktów już nie zalicza! No, przynajmniej ja nie zaliczam :) Błąd taktyczny, znów kosztowny.
Jadę na kolejny punkt - PK2 (skrzyżowanie dróg, drzewo na NE). Na miejscu trochę wspinaczki i jest skrzyżowanie. Chwilę się rozglądam po drzewach ale szybko wracam do mapy - nie ze mną te numery Br...Daniel! Punkt zaznaczony na szczycie więc musi być jakieś inne skrzyżowanie nie zaznaczone na mapie (to które przeszukałem też w sumie nie było na mapie). Po chwili jest punkt - 70min po poprzednim. Dalej uderzam na Północ.
PK8 (jar). Docieram dosyć szybko ale na miejscu łapie mnie mocny deszcz, który konkretnie mnie moczy. Punkt znajduję trochę na raty - przechodzę jar do połowy, cofam się i następnie idąc do oporu, po powalonych drzewach mam punkt po 60min. Spotykam tam DJK71 i Kosmę100 z BS.
Kolejny punkt znów na Wschodzie. Z PK8 konsekwentnie postanawiam wyjechać terenem. W efekcie zaliczam wspinkę pod stromą skarpę i gubię się w licznych przecinkach nie zaznaczonych na mapie. Wyjeżdżam w Nowej zamiast w Starej Łubiance. W plecy znów parę km i znów błędy w nawigacji.
Docieram w okolice punktu PK1 (skraj lasu). Niby liczę odległość ale mnogość przecinek w terenie, których nie ma zaznaczonych na mapie sprawia, że zwiedzam skraje lasu w dwóch różnych miejscach. Tracę na tym ok. 40min. Na koniec ze smutkiem zauważam, że budowniczy dorysował na mapie drogę prowadzącą do punktu i wystarczyło pojechać nią do końca, żeby na punkt po prostu najechać. Czynię to ostatecznie po blisko 2 godzinach od zaliczenia poprzedniego punktu. Kolejna, spora wtopa nawigacyjna. Czy wyczerpałem już limit błędów na dzisiaj? Obawiam się, że nie - nawigacja w nocy przede mną!
Kolejny punkt to PK4 (wysadzony most kolejowy, zachodni przyczółek, na dole). Brzmi nieźle. Docieram szosą w okolice skrętu na punkt ale przy drodze nie ma spodziewanego nasypu kolejowego. Nie chcę przebijać się przez knieje więc szukam jakiejś drogi leśnej. Znajduję ją kilkaset metrów dalej i dojeżdżam nią do nasypu. Nasypem docieram do Gwdy i wysadzonego mostu. Trzeba przyznać - robi wrażenie! Wygląda tak, jakby został wysadzony dopiero co a nie kilkadziesiąt lat temu. Na miejscu robię mały i krótki popas. Punkt zaliczony po 65min.
Dalej udaję się w kierunku PK3 (ruiny młyna, na dole między jazem a elektrownią). Wydaje się prosty (choć w lesie) i nic nie zapowiada zbliżającej się katastrofy :) Atak przypuszczam od strony stacji kolejowej w Ptuszy. Tam nie znajduję (i specjalnie nie szukam) wprawdzie przecinki prowadzącej wprost na drugi mostek na rzeczce Płytnicy, skąd do PK prosta droga, ale doskonale znajduję odpowiednie skrzyżowanie główniejszych dróg leśnych, skąd dokładnie wymierzam odległość, po jakiej mam skręcić w przecinkę prowadzącą na ten mostek. Tak też się dzieje. Docieram po chwili do mostka. Rzeczka to jakiś mały ciek ale nie wnikam w to. Jadę drogą w odległości 100m od rzeki (przy rzece są bagniste łąki) i wypatruję ruin młyna. Nic nie ma, brak też spiętrzenia, jazu, czegokolwiek widocznego z odległości 100m. Atakuję od drugiej strony ale jedyne co osiągam to rozdarte spodenki, ranę dźganą od gałęzi i kompletnie przemoczone buty. Tak mija mi godzina na poszukiwaniu a w międzyczasie zapada powoli zmierzch. Po półtorej godzinie poddaje się - miałem szukać punktów do oporu ale tutaj nie wygram. Ruiny zostały wciągnięte pewnie w międzyczasie przez okoliczne bagna i tej wersji będę się trzymał :) Wyjeżdżam na Północ. Po chwili docieram do jakichś jeziorek czy rozlewisk. Nie bardzo mogę to odnaleźć na mapie. Próbuję się w ogóle odnaleźć na mapie ale przychodzi mi to z trudem. Reset myślenia. Może jestem w innym miejscu niż myślę, że jestem? Tak! Wracam się kilkaset metrów a tam pierwszy most! I punkt! A już straciłem nadzieję. Punkt zdobyty po ponad 2 godzinach od poprzedniego. Błąd nawigacyjny, którego kompletnie nie rozumiem mimo iż wpatruję się w mapę. Jakim cudem przejechałem przez drugi mostek, jechałem wzdłuż rzeki a znalazłem się po drugiej jej stronie nie przejeżdżając po raz kolejny przez żaden most? Błąd zrozumiałem dopiero w domu, gdy obejrzałem ślad z trasy i obejrzałem mapę z okiem 2cm od niej - tam była druga rzeczka (Samborka), która perfidnie biegła wzdłuż poziomic, czego nie było widać o zmierzchu! Dodatkowo uchodziła ona w okolicach drugiego mostu więc po prostu tego nie zauważyłem.
Wyjechałem z lasu trochę podłamany swoimi wyczynami. Jest ciemno więc co teraz będzie?
Jadę w kierunku PK11 (szczyt góry). Nie chcę błądzić po nocy więc jadę przez Jastrowie asfaltami. W Jastrowiu 20-minutowy popas na przystanku. Docieram w okolice punktu i postanawiam atakować od Północy. Szybko jednak nie zgadza mi się coś z mapą więc nie brnę dalej tylko wracam do asfaltu i atakuję tym razem od Południa. Tam powinna być polna dróżka ale po odmierzeniu odległości zastaję coś co kiedyś było drogą ale teraz zarosło sobie. Wjeżdżam tam mimo to. "Droga" po chwili zamienia się w regularne pole jakiegoś zboża. Jedzie mi się bardzo ciężko, "idę" przy okazji "w szkodę" rolnikowi. Po ok. pół godzinie docieram do lasu by już po chwili znaleźć punkt. Minęły niecałe dwie godziny od zaliczenia PK3. Punkt był charakterystyczny ale w dzień - w nocy ciężko było dojrzeć las z daleka a w dodatku pojawiła się mgła (ciekawe kto tę mgłę wywołał ;))
Kolejny punkt to PK19 (zapora, drzewo na NW). Po drodze jednak kończy mi się picie więc odwiedzam stację BP w Podgajach na której robię zakupy i piję gorącą kawę. Jest już 1 w nocy i robi się chłodno - temperatura spadła do 7 stopni. Przymarudzam ale ostatecznie jestem w okolicach punktu ok. 1:30. Tutaj zaliczam najbardziej kuriozalny błąd nawigacyjny jaki kiedykolwiek popełniłem (i pewnie nie popełnię gorszego). W opisie wyraźnie napisane jest ZAPORA a ja ustawiłem się przy nieodległej śluzie, udając że to mała zapora :) W efekcie szukałem punktu na chyba wszystkich drzewach w okolicy. Wpadłem w końcu w linki namiotu parki, która rozstawiła się w lesie i zostałem porządnie opier...słusznie zresztą :) Już się chciałem poddawać ale postanowiłem podjechać nad Zalew i zrobić fotę mgły nad wodą. Podjechałem i stanąłem wryty obok...zapory. Cóż - raz na zawsze wbiję sobie różnicę między ZAPORĄ a ŚLUZĄ. Punkt zdobyty po rekordowych 2 godzinach i 40 minutach. Dno ale takie moje przeznaczenie na tych zawodach :) Jak wygląda bezradne szukanie w takiej sytuacji widać na poniższym zrzucie z tracka. Fota może służyć za szkoleniową pt. "jak nie należy zdobywać punktów kontrolnych" ;)
Uderzam na kolejny punkt - PK18 (słupek wysokościowy). Nie bardzo wiem o co chodzi i spodziewam się jakiegoś wodowskazu tym bardziej, że na mapie jest ciek wodny. Na miejsce prowadzi kiepska droga. W terenie piaszczysto. Liczę odległość ale mnogość przecinek sprawia, że skręcam zbyt wcześnie. Zaczyna się powoli rozwidniać, jedzie się znacznie lepiej choć temperatura osiąga swoje minimum (6 stopni). Docieram do skraju lasu - widzę "cypel" z drzew, na którym jest zlokalizowany punkt kilkaset metrów ode mnie. Te kilkaset metrów przedzieram się po trawie - niestety mocno zroszonej więc w butach mi chlupocze. Docieram na miejsce i czeszę zarośla a po chwili drzewa. Jest punkt. A co ze słupkiem wysokościowym? Okazuje się "słupkiem niskościowym". Był to po prostu słupek geodezyjny. Jakby tak został opisany to wiedziałbym czego szukać i że mam tego szukać między mchem a krzaczkiem jagodowym a nie łazić z głową zadartą i szukać słupka wysokościowego na wysokości ;) Punkt zdobyty po półtorej godzinie, z czego jakieś 15min na złą przecinkę i 15min na szukanie punktu. Na miejscu zastaje mnie wschód Słońca, który podziwiam z pobliskiej ambony myśliwskiej :) Rzadki to dla mnie widok gdyż funkcjonuję w innych godzinach i o 4:30 zazwyczaj zaczynam swoją drugą godzinę snu ;)
Na PK18 odkrywa mi się PK12 ale ten z góry odrzucam jako zbyt daleki - nie zapominam o tym, że muszę być w bazie najpóźniej o 10:00 (czyli 2h wcześniej niż limit mety).
Kieruję się na PK14 (wykop, przy południowej skarpie na dole, ok. 100m na S od asfaltu). Jadę przez tereny byłego posowieckiego poligonu. Mnogość bunkrów i stanowisk czołgowych co chwilę zmusza mnie do zatrzymywania i choćby zajrzenia do środka (bunkry w świetnym stanie). PK14 to jeden z nielicznych punktów bez historii - zdobyty tak jak trzeba. Wyjeżdżając z punktu na mojej drodze stoi...struś. Czas chyba zawracać. Mam halucynacje. Podjeżdżam bliżej i...rzeczywiście to struś! Niewielki - ok. metrowej wysokości ale struś. Musiał był komuś uciec z zagrody.
PK17 w prawym, górnym rogu mapy oczywiście odpuszczam i kieruję się na PK20 (szczyt góry, drzewo na S). Na punkt docieram szybko, po niewiele ponad godzinie mam go zaliczonego. Punkt rzeczywiście jest na drzewie na S ;) a konkretnie na Sośnie ;) Na miejscu obżeram się jeszcze poziomkami z pobliskiego pola poziomkowego, zaglądam z ciekawością do wielkiej nory wykopanej w piasku skąd przepędza mnie przeraźliwy syk jakiegoś stworzenia, które poczuło się zagrożone a które spowodowało zagrożenie u mnie więc i ja sycząc w myślach wycofałem się na bezpieczne pozycje.
Było już po 7-ej więc czas się kierować w stronę mety. Zerkam na mapę i po drodze postanawiam zaliczyć jeszcze PK15, PK7 i oczywiście PK6 (haha!). To da mi razem 15 zaliczonych PK i przy takich błędach nawigacyjnych jakie poczyniłem i z obciętym samemu sobie limitem czasowym, przyzwoity wynik ;)
Na PK15 (skraj lasu, ok. 5m na N od drogi) trochę się wlokę, czynię więc krótki postój na przepak tego co głębiej schowane do kieszonek pod ręką a i tak konsumuję większość zanim do tych bliższych kieszonek trafiła.Docieram w końcu do skrętu z asfaltu w piaskową drogę leśną prowadzącą na most przez Pilawę i dalej na punkt. Dojeżdżam do rzeki a tam...wspomnienie po moście. Widok jak po wysadzeniu mostu przez Adasia Miauczyńskiego ;) I moja mina niedowierzania pewnie podobna. Rzeka nie wyglądała na taką, która łatwo da się pokonać w bród więc punkt odpuszczam.
Na PK7 (bunkier do przechowywania głowic atomowych, na górze przy pł. wejściu) droga bardzo mi się dłuży. Czuję już chyba nosem bliskość mety. Docieram w końcu bez problemów choć po drodze zdążyłem przeszukać bunkier-strażnicę ze zdziwioną myślą kołaczącą się po głowie "jakim cudem umieścili głowicę atomową w tak małym bunkrze" ;) Niemniej parę minut później punkt odnaleziony. Sam bunkier robi wrażenie a szczególnie jego wrota o grubości pewnie co najmniej 50cm.
Kieruję się w stronę mety (przelotowo) a dalej na zaległy PK6 (aha!). W Szwecji jestem kwadrans przed 10-tą. W 15minut nie zaliczę PK6 więc wymówka szybko się znalazła :) Tym sposobem zakończyłem swoje zmagania z trasą.
Ostatecznie przejechałem aż 308km (!!!) w czasie niecałych 22 godzin, z czego samej jazdy było niecałe 16 godzin, ok. godziny, półtorej różnych przerw. Reszta, czyli 5 GODZIN (!!!) to czas poświęcony na masakryczne błędy nawigacyjne i szukanie punktów tam gdzie ich nie było. Nie powinienem tego dnia po prostu brać mapy do ręki. Ot co!
Start na Grassorze był dla mnie niezłą przygodą. Pierwszy raz jazda i nawigacja w nocy. Prawie doba na siodełku zweryfikowała moją kondycję i psychikę. Było z tym lepiej niż się spodziewałem. Zawiodło to, na co liczyłem najbardziej - nawigacja, którą przecież tak dużo wygrałem na niedawnym ZdZ.
Grassor wciąga - równie silnie jak Harpagan. Nie startuj jeśli nie chcesz się uzależnić. Dla mnie już jest za późno ;) Już wiem, że co rok będę stawał na starcie tych zawodów.
Komentarze
Pech z tym samochodem, po prostu najgorsze co może być takie złodziejstwo. Możesz dodatkowo zgłosić nr ramy i amorka na bazarowerow.pl a przez przypadek pomorze jak policja może gdzieś znajdzie. Tak samo jak Goro oferuję moją zniżkę
Kiedy, jak??
PS: Mnie dystans deczko zaczyna przerażać bo treningu coraz mniej, roboty coraz więcej i zaczynam odczuwać zmęczenie jakieś. Stąd raczej wybór mega :/
co do kradzieży to NIE MAM PYTAŃ - no nie wieże że to prawda :/ Powiedz że bujasz kumpli!
Gratulacje za samozaparcie i dystans ;)
Może kiedyś też się wybierzemy na Grassora.